We Wrocławiu tęsknota za wielką piłką była zawsze. Nic zatem dziwnego, że kiedy Władysław Żmuda najpierw wprowadził Śląsk do ekstraklasy, a następnie sięgnął z tym zespołem po Puchar Polski i mistrzostwo kraju, kibice uznali go za wielkiego bohatera.
Kapitan u Giergiela
Władysław Jan Żmuda urodził się 10 lutego 1939 roku w Rudzie Śląskiej. W miejscowej Slavii rozpoczynał karierę piłkarską. W 1962 roku trafił do służby wojskowej do Ślaska.
- Na jednej sali znalazłem się m.in. z Władkiem Porębą, moim wiernym kompanem. Świetnymi kolegami byli także o rok starsi: "Kiki" Skowronek i Waldek Czarnecki - wspomina dziś najlepszy trener na Dolnym Śląsku w 1975 roku.
16 sierpnia 1964 roku "wojskowi" rozegrali pierwsze spotkanie w ekstraklasie. Ich wyjazdowym rywalem były Szombierki Bytom. Opaskę kapitana "wojskowych" założył tego dnia właśnie obrońca Władysław Żmuda. Awans był dziełem szkoleniowca rodem z Krakowa - Władysława Giergiela. A że historia lubi zataczać koło Władysław Żmuda miał się jeszcze przekonać. Ale po kolei...
Pod własnym sterem
Po pięciu latach Wrocław musiał przeżyć gorycz spadku. Warszawska Legia jako Centralny Wojskowy Klub Sportowy upomniała się o Jana Tomaszewskiego i Lesława Ćmikiewicza.
- Trenerem zostałem na wiosnę 1972 roku. Od trzech lat byłem już absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego w ... Warszawie. Ukończenie tych studiów to nie lada sztuka. Bo przecież mieszkałem i grałem w piłkę we Wrocławiu. Oczywiście od razu zabrałem się do pracy. Tak się składa, że kluby woskowe miały możliwość sięgania po graczy Legii, którzy nie mieścili się w pierwszym zespole. Tak wypatrzyłem m.in. Zygmunta Kalinowskiego, czwartego wtedy bramkarza w stolicy. Ustaliliśmy z kierownictwem Śląska, że będziemy budować nową ekipę nie tylko w oparciu o żołnierzy. Mieliśmy przede wszystkim penetrować okoliczne kluby, jak Pafawag czy Lotnik, a czasami sięgać do Wałbrzycha. I na Oporowską trafili m.in. Józef Kwiatkowski, bracia Zygmunt i Ireneusz Garłowscy, Franciszek Gołkowski. Z Arki Gdynia sprowadziliśmy Jana Erlicha. Coraz częściej zaczął grywać Janusz Sybis. Przepis mówił wtedy, że junior musi obowiązkowo przebywać na boisku. Ale Janusz był w takiej formie, że należało mu się to, nawet bez zaglądania w metrykę. Początek lat 70. to czasy, w których do rządzenia w wojskowym Śląsku dopuszczano także cywili z miasta. Kierownikiem sekcji został Jerzy Kalitka, dyrektor "Archimedesa", wspaniały człowiek, z którym także miałem przyjemność współpracować już w strukturach Polskiego Związku Piłki Nożnej - wyjaśnia trener Żmuda.
I znów w ekstraklasie
Pobyt w II lidze nie trwał długo. W sezonie 1972/73 Śląsk zajął drugie miejsce premiowane awansem. Kibice oszaleli. "Wiwat, wiwat, trener Żmuda! Jemu sztuka się ta uda. Gdy po latach długiej klęski, Wrocław znowu ligę ma. Pierwszą ma!". Taki przebój królował nie tylko na trybunach, ale i w domach zagorzałych fanatyków.
- Bardzo ważny był sezon 1974/75. Po pierwsze, stoczyliśmy zwycięski bój o superobrońcę Władka Żmudę z warszawskiej Gwardii. Jego debiut przeciwko Pogoni Szczecin oglądało na Stadionie Olimpijskim 55 tysięcy widzów. Po drugie, na finiszu rozgrywek zajęliśmy trzecie miejsce, przed Wisłą Kraków, dające nam możliwość gry w Pucharze UEFA. I znów poszło nam nieźle. Wyeliminowaliśmy GAIS Goeteborg i FC Antwerp, by w III rundzie trafić na słynny FC Liverpool. Ach, cóż to były za mecze. 26 listopada na Stadionie Olimpijskim komplet widzów oglądał zacięte widowisko. Przy 10 stopniach mrozu ulegliśmy 1:2, po golu Tadka Pawłowskiego. Ale w Liverpoolu grali wtedy tej klasy futboliści co: Szkot Keny Dalglish i Walijczyk John Toshack. W rewanżu lepsi 3:0 okazali się Anglicy - kontynuuje Żmuda.
Puchar i mistrzostwo
Dobre występy w Pucharze UEFA odbiły się słabszą postawą w lidze. Nic dziwnego, że przy Oporowskiej postanowiono, by gracze Władysława Żmudy skoncentrowali się na zdobyciu Pucharu Polski. I tak się też stało. 1 maja 1976 roku w Warszawie Śląsk pokonał w finale Stal Mielec 2:0. Ten sukces dał możliwość występów w Pucharze Zdobywców Pucharów. I znów "wojskowi" doszli aż do III rundy, gdzie wyeliminowało ich włoskie Napoli.
- Doświadczenie zdobyte na europejskich arenach procentowało w lidze w sezonie 1976/77. Toczyliśmy zacięty wyścig z ŁKS, ale to my na dwie kolejki przed zakończeniem cieszyliśmy się z tytułu. - Kogo najbardziej pamiętam z mistrzowskiej jedenastki? - zastanawia się szkoleniowiec. - Wszystkich - odpowiada bez namysłu, po chwili dodaje: - Najwięcej kłopotów miałem z Marianem Balcerzakiem, idolem wrocławianek. Często wymykał mi się na obozach, ale na boisku nie można było mieć do niego zastrzeżeń. U swoich podopiecznych cieszyłem się sporym poważaniem, choć proszę pamiętać, że wielu z nich było moimi kolegami z boiska. Ale oni wiedzieli, że jako trener-samouk przede wszystkim chciałem jak najlepiej dla drużyny. Z meczu na mecz się uczyłem, korzystając z pomocy innych, jak fizjologa czy specjalisty od lekkiej atletyki. Nie byłem też i nie jestem typem rozrywkowego szkoleniowca. Przede wszystkim goniłem ich do nauki, tłumacząc, że wiedza jest najważniejsza, a piwo zawsze mogą wypić później.
Doktor AWF
Po prawie 8-letniej trenerskiej przygodzie we Wrocławiu Władysław Żmuda objął Górnika Zabrze. Następnie szkolił Widzew (mistrzostwo, dwa wicemistrzostwa oraz Puchar Polski), Ruch Chorzów, GKS Katowice (dwa wicemistrzostwa). Na swoim koncie ma także mistrzostwo Tunezji z Esperance. Swój szkoleniowy warsztat doskonalił następnie m.in. w Bayernie Monachium. Od 1988 roku jest nauczycielem akademickim na katowickiej AWF. Doktor Żmuda przekazuje swoją wiedzę i zdobyte doświadczenie młodszym kolegom po fachu. W naukowym dorobku ma równie sporo publikacji książkowych i prasowych. - Gdybym był ze 20 lat młodszy, to wróciłbym do Wrocławia i pomógł przywrócić świetność Śląskowi. Bo przecież to miasto stać jest na wiele więcej niż II liga - kończy nasz bohater.