Plusy i minusy sezonu 2022/23

31.05.2023 (16:00) | Mateusz Włosek
uploads/images/2023/4/KoPa_WarPoz_SlaWro_14042023_-13_6439a4453e459_6439a8ae788f5.jpg

fot.: Paweł Kot

Śląsk Wrocław rzutem na taśmę uratował się w ekstraklasie, zajmując ostatnie bezpieczne miejsce. Kto zasługuje na pochwałę, a kto na krytykę po kolejnej ligowej edycji, którą wrocławianie zakończyli ponad kreską?



 

PLUSY SEZONU

John Yeboah

Jeśli Śląsk byłby obrazem, to John Yeboah z pewnością były jasną poświatą na jego ciemnych barwach. Niemiecki skrzydłowy szczególnie w drugiej części sezonu udowodnił, że bez jego udziału, utrzymanie zespołu w ekstraklasie graniczyłoby z cudem. Yeboah sprawił, że przestano w Polsce tęsknić nad innym zawodnikiem o takim samym nazwisku, który w poprzednim sezonie bronił barw Wisły Kraków (Yaw). Dokonał tego przede wszystkim nietuzinkowymi umiejętnościami z piłką przy nodze, dryblingiem i wykończeniem akcji. 22-letni skrzydłowy okazał się najskuteczniejszym zawodnikiem całej ligi, notując osiem goli po zimowej przerwie. Jego bramki często przesądzały o wygranej, jak w starciu z Lechem Poznań (2:1), pozwalały marzyć o zwycięstwie (1:1 z Jagiellonią Białystok) czy po prostu ocierały łzy po dotkliwych porażkach (1:3 z Koroną Kielce i 1:4 z Rakowem Częstochowa). Dla błyskotliwego Johna warto było przychodzić na stadion, a rywale analizując grę Śląska, zaczynali niewątpliwie właśnie od jego nazwiska. Warto dodać, że dla urodzonego w Hamburgu piłkarza jest to pierwszy tak obfity w gole na poziomie seniorskim sezon. Oprócz 10 ligowych trafień zaliczył przecież trzy trafienia w Pucharze Polski, niemalże w pojedynkę wprowadzając Śląsk do ćwierćfinału rozgrywek. W stolicy Dolnego Śląska z pewnością jednym z priorytetów powinno być pozostanie niemieckiej perełki na kolejny sezon.

Jacek Magiera

Gdy pewnego dnia popijający espresso wśród neapolitańskich zabytków trener otrzymał telefon od zdesperowanych władz Śląska, nie wahał się ani chwili. Jacek Magiera spakował się, przyjechał, zakasał rękawy i zaczął odgruzowywać pobojowisko, które zostawił po sobie Ivan Djurdjević. Wielokrotnie doświadczony szkoleniowiec podkreślał, że robi to dla kibiców i całej wrocławskiej społeczności, chociaż nie jest do tego zmuszony. 46-latek mierzył się z sytuacją w jego karierze niecodzienną, kiedy przejmowany przez niego zespół jest na krawędzi spadku, a na dodatek jego liderzy są niedysponowani. 46-latek zgrabnie określał to jako postępowanie, którego nie ma opisanego w żadnym podręczniku dla trenerów. Czasu było mało, bo tylko sześć kolejek, ale „Magic” wyciągnął swoje karty i rozpoczął swoją grę. Rozbiegówka była trudna, bo pierwsze dwa mecze pod jego ponowną wodzą okazały się porażkami bez strzelonej bramki. Później natomiast nastąpiła mentalna odbudowa drużyny, która uwierzyła w swoje umiejętności i w ostatnich czterech seriach gier przebudziła się ofensywnie. Efekt był taki, że były opiekun Legii Warszawa był jedną z dwóch obok Mariusza Pawelca skandowanych przez kibiców Śląska postaci po przegranym 1:3 starciu z Legią Warszawa. Biorąc pod uwagę okoliczności utrzymania zespołu i jego fatalną dyspozycję w momencie przejęcia – Magiera zasłużył na dalsze zaufanie w stolicy Dolnego Śląska.

MINUSY SEZONU

Ivan Djurdjević

Kadencja serbskiego szkoleniowca we Wrocławiu była pełna wzlotów i upadków. Sama nominacja na stołek trenera Śląska wywołała poruszenie w przestrzeni medialnej. Djurdjević obiecywał budowanie określonego projektu, który jednak miał wzrastać według niego na zgliszczach czegoś złego, co ciągle tkwiło w zawodnikach po poprzednim nieudanym sezonie. Tej retoryki były piłkarz Lecha nie porzucił niemalże do końca kadencji we Wrocławiu, zaznaczając, że ma do dyspozycji „młody zespół”, który w niektórych sytuacjach nie potrafi reagować. Na kanwie ciągłego miotania się pomiędzy formacjami i wyborami personalnymi, zdarzyły się „Djuce” podwójne zwycięstwa z faworyzowanymi Lechem i Pogonią oraz okazały triumf nad Górnikiem Zabrze (4:1). Reszta meczów, a raczej schyłkowy moment obecności 46-latka w Śląsku, to już istna męczarnia i oglądanie spotkań Śląska z igłami w oczach. Wszystko runęło po otwierającym marzec pucharowym oklepie od KKS-u Kalisz (0:3), po którym przyszła seria sześciu meczów bez zwycięstwa. Po fatalnym spotkaniu z Wartą Poznań (1:3) zarząd nie wytrzymał ciśnienia i postanowił reagować. Djurdjević nie miał już kompletnie pomysłu na ofensywę, która drogę do siatki znajdowała przypadkowo. Biorąc pod uwagę całość, przytłoczyła Serba skala problemów, z jakimi przyszło mu się mierzyć i z tego labiryntu wyjścia już nie znalazł.

Przygoda zakończona katastrofą

W końcu kibice Śląska mogli poczuć, że oprócz wzbudzających ogromne emocje weekendów ligowych, przyjdzie im się mierzyć w rozgrywkach Pucharu Polski, i nie będzie to tylko ich pierwsza runda. Każdy z czterech meczów wrocławian w zakończonych rozgrywkach pucharowych, można obdzielić inną historią,. Wyjazd do Wysokich Mazowieckich (4:0) to magiczna podróż w świat piłkarskiego folkloru, gdzie mieszkańcy przyszli niczym na niedzielną mszę. Podróż na Bułgarską to z kolei postawienie się zespołowi reprezentującemu Polskę na arenie europejskiej i przejście etapu dzięki błyskowi geniuszu jednego zawodnika. 1/8 finału w tym zestawieniu trafia do działu wersetów zakazanych, po których pozostaje wstyd i bezsilność. Ostatni etap – tego chyba nie warto komentować. I właśnie dlatego ostatecznie przygoda Śląska w Pucharze Polski trafia na listę minusów. Przez niebotyczny apetyt rozbudzony przez zawodników, który został brutalnie zgaszony przez drugoligowca w Kaliszu. Takiego zakończenia pięknego filmu nie wymyśliłby nawet najbardziej nieskory do uczuć reżyser.

WYDARZENIE SEZONU

Operacja się udała, ale czy pacjent żyje?

Nie sposób znaleźć drugiego takiego wydarzenia w sezonie, które tak elektryzowałoby całą społeczność wokół Śląska. Walka o ligowy byt wydawała się przegrana, gdy Śląsk zleciał pod kreskę, ale wtedy kluczowe okazało się podejście mentalne i pomoc całego otoczenia, które wysyłało znaki wsparcia. W takim dramatycznym położeniu klub znalazł się drugi rok z rzędu i po raz kolejny wyszedł z niego kosztem Wisły. Zwlekanie ze zwolnieniem trenera mogło skończyć się upadkiem, ale świeże powietrze w końcu odegnało stare demony, krążące wokół Oporowskiej. Drugi sezon z rzędu skończony na 15. miejscu to z pewnością okazja do przedefiniowana wartości, którymi ma kierować się w rozwoju Śląsk. Przed władzami dużo pytań, stanowisk do obsadzenia, ludzi do pożegnania. Niemalże cała struktura wymaga ogromu pracy. W przeciwnym przypadku – szykujmy się na podobny scenariusz za rok. Być może z drastyczniejszym skutkiem…

ZOBACZ też: Raport Młodzieżowców: Ostatni raz w tym sezonie