Debiut w Śląsku, awans w Miedzi. ''To nie jest dla mnie obojętny klub''

05.11.2022 (10:00) | Karol Bugajski
uploads/images/2022/11/abramowicz_636547b37089d.jpg

fot.: Klaudia Ogrodnik

W niedzielnych derbach Dolnego Śląska po raz pierwszy przeciwko dawnemu pracodawcy może zagrać Mateusz Abramowicz. Strzegący dziś bramki beniaminka były golkiper zielono-biało-czerwonych wspomina czas spędzony we Wrocławiu, ale również współpracę z trenerem Ivanem Djurdjeviciem.



 

Sezon 2015/2016 dla Śląska był nietypowy z wielu powodów. Zespół jeszcze latem rywalizował w kwalifikacjach Ligi Europy pod wodzą Tadeusza Pawłowskiego, jednak szybko zaczął gubić punkty na krajowym podwórku, co jeszcze przed końcem roku doprowadziło do zmiany szkoleniowca. Pałeczkę na jeden mecz przejął Grzegorz Kowalski, na siedem Romuald Szukiełowicz, aż w końcu wiosennej walki o utrzymanie podjął się Mariusz Rumak. Niemal równie często, co na ławce trenerskiej, w tamtym czasie dochodziło do zmian w bramce Śląska. W pierwszej części sezonu grał głównie Mariusz Pawełek, później kilka szans otrzymał Jakub Wrąbel, aż w końcu na początku 2016 roku rozpoczął się czas Mateusza Abramowicza. 23-latek zadebiutował między słupkami zielono-biało-czerwonych w ostatnim meczu kadencji Szukiełowicza (0:1 w Gliwicach), jednak jego następca Rumak w kwestii obsady bramki nie zamierzał nic zmieniać.

- Nie ukrywam, że to był dla mnie specyficzny czas, bo kiedy przychodziłem do Śląska, byłem po kontuzji, pełniłem rolę typowej trójki. Przez rok za kadencji Tadeusza Pawłowskiego nie zagrałem chyba nawet w żadnym sparingu, a nagle po przyjściu trenera Szukiełowicza wszystko się odwróciło i skorzystałem z tej szansy. To już jest historia, to było dawno temu, ale na pewno pamiętam o tym okresie, bo był dla mnie bardzo miły

- wspomina w rozmowie z nami Mateusz Abramowicz.

TALIZMAN

Co ciekawe, wraz ze zmianą w bramce, znacznej poprawie uległy wyniki Śląska. Dość powiedzieć, że po wspomnianym potknięciu na stadionie Piasta, w dziewięciu kolejnych meczach wrocławianie z Abramowiczem w składzie przegrali tylko raz i to po golu w doliczonym czasie gry (1:2 na Arenie Zabrze). Zespół prowadzony przez trenera Rumaka pokonał wtedy między innymi mistrza Polski Lecha w Poznaniu (1:0) czy również startującą kilka miesięcy wcześniej w europejskich pucharach Jagiellonię Białystok (3:1). Ostatecznie bez żadnych problemów zapewnił sobie utrzymanie zdobywając czternaście punktów w siedmiu meczach i plasując się w końcowej tabeli grupy spadkowej jedynie za Wisłą Kraków. Abramowicz dwukrotnie zagrał na zero z tyłu, a znacznie pewniej niż we wcześniejszych miesiącach wyglądała cała formacja defensywna dowodzona przez Piotra Celebana, Mariusza Pawelca czy Adama Kokoszkę.

- Dostałem szansę w niełatwym momencie, kiedy byliśmy blisko końca tabeli. Zawsze żartowałem z Piotrkiem Celebanem, że byłem jak talizman, bo po tym, jak wskoczyłem do bramki, zaczęliśmy dobrze grać, trener Mariusz Rumak nas poukładał i spokojnie się utrzymaliśmy. Cieszę się, że dołożyłem do tego swoją cegiełkę

- mówi w rozmowie z nami bramkarz Miedzi Legnica.

ŚLĄSK NIE JEST OBOJĘTNY

Latem 2016 roku 23-letni wówczas bramkarz niespodziewanie rozstał się jednak z Wrocławiem. Na oferty czekać długo nie musiał, bo jego nowym pracodawcą został pierwszoligowy GKS Katowice i choć tam na pierwsze okazje do gry musiał poczekać zdecydowanie krócej niż w Śląsku, to początkowo także nie był jedynką, a drogę do bramki otworzyła mu dopiero czerwona kartka doświadczonego Sebastiana Nowaka. Po latach Abramowicz nie chce już wracać do okoliczności pożegnania z Oporowską, zaznacza jednak, że ze wszystkimi w klubie żegnał się w dobrych relacjach. Pobyt w Śląsku określa jako spełnione marzenie także z racji miejsca swojego urodzenia – jak przypomina, w jego rodzinnym Brzegu Dolnym kibicowska baza zielono-biało-czerwonych jest bardzo duża. Podkreśla także, że wtedy długo pozostawał także w kontakcie z kolegami z szatni.

- Trener Rumak bardzo chciał przedłużyć ze mną kontrakt przed sezonem 2016/2017. Zostawiłem rozmowy z klubem menadżerowi, czas szybko zleciał i późniejsze negocjacje nie były już tak naprawdę zależne ode mnie. Oczywiście byłem zawiedziony, żałowałem, że nie mogłem zostać dłużej, ale taki był los, Śląsk poszedł w swoją stronę, a ja swoją. Po odejściu stałem się kibicem, kiedy tylko mogłem, to oglądałem jego mecze. Śląsk nie jest mi obojętny, dał mi dużo w życiu, zawsze będę wdzięczny za szansę pokazania się i wypromowania. Mogę mówić o klubie w samych superlatywach

- mówi nam Abramowicz.

IVAN PRZEJĄŁ STERY

Po dwóch sezonach gry w Katowicach, Mateusz Abramowicz przed sezonem 2018/2019 przeniósł się do pierwszoligowego Chrobrego Głogów. Tam akurat od razu został podstawowym wyborem trenera Grzegorza Nicińskiego, jednak rozgrywki dla jego zespołu okazały się nadspodziewanie trudne, bo klub z Dolnego Śląska zakończył rywalizację z zaledwie dwupunktową przewagą nad strefą spadkową. Współpraca z Nicińskim przy ulicy Wita Stwosza dobiegła końca, a stery przejął nikt inny jak… Ivan Djurdjević, który mocno potrzebował pozytywnego odbicia po nieudanej przygodzie na ławce pierwszego zespołu Lecha Poznań. Abramowicz na życzenie serbskiego szkoleniowca akurat wtedy przedłużał kontrakt z Chrobrym i z bliska mógł przyglądać się, jak wyglądały początki projektu, który trzy lata później sensacyjnie zakończył się w finale baraży o awans do ekstraklasy. Te początki nie należały jednak do najłatwiejszych.

- Przegraliśmy pięć pierwszych meczów, do 10. kolejki nie było z nami dobrze w tabeli, ale później zaczęliśmy punktować seryjnie. Jednak nawet jak nie szło, trener Ivan trzymał nas w ryzach, nie pozwolił, żebyśmy się poddawali, mental był bardzo ważny. To było u niego charakterystyczne – przede wszystkim budował naszą pewność siebie. Perfekcjonista, wojownik, zarażał nas chęcią do walki, jego mottem było, że w każdym dniu mamy walczyć i dążyć do swoich celów

- wspomina okres pracy z serbskim szkoleniowcem Abramowicz, który podkreśla, że Djurdjevicia bardzo szanuje jako trenera oraz człowieka i już się cieszy na spotkanie przy okazji meczu w Legnicy.

BEZ POPRAWY MIMO ZMIANY

Choć bramkarz Miedzi nie ukrywa, że niedzielne spotkanie będzie dla niego podwójną emocjonalną motywacją, mówi, że postara się podejść do tego spokojnie. W obecnej sytuacji beniaminka w starciu ze Śląskiem najważniejsze będą punkty, których jak na razie zespołowi ze stadionu imienia Orła Białego przecież dramatycznie brakuje. Po czternastu rozegranych meczach Miedź ma ich zaledwie sześć i z ośmiopunktową stratą do bezpiecznej lokaty zamyka tabelę ekstraklasy. Straciła też już dwadzieścia siedem goli, co stanowi zdecydowanie najgorszy wynik w stawce i jak na razie nie uległo też poprawie pomimo zmiany w bramce. Abramowicz miejsce między słupkami zyskał przy okazji wyjazdu do Częstochowy (0:1) w połowie października, wtedy jednak szybko skapitulował po uderzeniu Iviego Lopeza z rzutu wolnego i ciągle czeka na pierwsze ekstraklasowe czyste konto od czasów gry w Śląsku.

- Wywalczyliśmy awans, teraz dostałem szansę, staram się pomagać jak mogę. Wiadomo, że Śląsk jest obecnie w lepszej sytuacji od nas, my musimy zdobywać punkty, bo bardzo nam ich brakuje. Cała ta moja podróż, powrót do ekstraklasy po sześciu latach, to była bardzo kręta, ciężka droga, ale pracowałem sumiennie i bardzo wierzyłem, że tak się stanie. Dodatkowo przyjemnie, że trafiłem akurat do klubu, którego losy też zawsze śledziłem, podobnie jak Śląska

- kończy nasz rozmówca z Legnicy.

Początek meczu 16. kolejki ekstraklasy Miedź – Śląsk zaplanowano na niedzielę o godzinie 12:30.

ZOBACZ też: FUTSAL: Rozwój Młodzieżowej Akademii