Klątwa numeru dziesięć

12.12.2022 (06:00) | Kacper Cyndecki
uploads/images/2022/10/KoPa_RadoRad_SlaWro_15102022_-39_634ab0028f908_634ad58d556fc.jpg

fot.: Paweł Kot

Śląsk Wrocław to klub z piękną 75-letnią historią okraszoną wzlotami i upadkami. Przez wrocławski zespół przewijało się wielu zawodników, którzy na plecach nosili koszulkę z numerem dziesięć, ale prawie każdy z nich został obarczony „klątwą dziesiątki”.



 

Trykot z numerem dziesięć zazwyczaj był nadawany kreatorom gry i wybitnym artystom futbolu. Jednymi z najlepszych „dziesiątek” w historii byli Diego Maradona, Pele, czy obecnie grający Leo Messi. W Śląsku z tym numerem najczęściej grali zawodnicy, którzy potem okazywali się niewypałami takimi jak chociażby Kamil Vacek, Farshad Ahmadzadeh, Bartłomiej Pawłowski, czy obecnie idący śladem klątwy Caye Quintana. Hiszpan przed rozpoczęciem tego sezonu przejął numer dziesięć po Dennisie Jastrzembskim. Napastnik w edycji ekstraklasy nie pokazuje tego, czego oczekują od niego działacze klubowi. 

NAŁÓG POCHŁONĄŁ MARCINIAKA

Dariusz Marciniak to idealny przykład „klątwy dziesiątki”. Przychodził do Śląska jako młody, bardzo utalentowany napastnik z problemami alkoholowymi. Władze WKS-u chciały zapanować nad nałogiem Marciniaka, ale koniec końców się to nie udało. Napastnik przyszedł do Śląska w 1985 roku, miał za zadanie wyrwać się z alkoholizmu oraz pokazać pełnię swojego talentu. Niestety Marciniak był sinusoidalny. Jednego dnia potrafił strzelić dwie bramki napakowanej gwiazdami Legii, a drugiego dnia przyjść na trening pod wpływem wczorajszych procentów. Często piłkarz był wyrywany z barów przez trenerów, bo kolejnego dnia był mecz. Działacze WKS-u nie mieli już pomysłu, co zrobić z Marciniakiem, więc wysłali go na służbę do wojska. Tam jednak nie był w stanie wytrzymać warunków życia w armii i poprosił władze Śląska o ostatnią szansę. Niestety, po raz kolejny zmarnował ją w najgorszy możliwy sposób, bowiem podczas jazdy samochodem pod wpływem alkoholu wjechał w słup i trafił do szpitala (TUTAJ więcej o dalszej karierze Dariusza Marciniaka). Marciniak grając w Śląsku zdobył 20 bramek w 74. meczach. Hulaszczy i nierozsądny tryb życia doprowadził go do przedwczesnej śmierci w wieku 36 lat.

EGOISTA I KOBIECIARZ, CZYLI BENJAMIN IMEH

Kolejną pechową dziesiątką był Benjamin Imeh, który przybył do Śląska w 2006 roku z Zawiszy Bydgoszcz. Nigeryjczyk był środkowym napastnikiem, który słynął z siły fizycznej i buntowniczego, egoistycznego charakteru. Właśnie ten ostatni element okazał się jego największym problemem. Imeh dzielił kibicowską społeczność Śląska na pół. Niektórzy go uwielbiali, a inni za nim nie przepadali. Benjamin był typowym kobieciarzem, zmieniał partnerki jak rękawiczki i nie kierował się rozsądkiem. Egoizm i emocjonalne myślenie Imeh pokazał wiosną 2007 roku podczas spotkania z Górnikiem Polkowice, kiedy sędzia podyktował rzut karny dla WKS (ówczesny stan meczu - 1:0 dla Górnika). Niewyznaczony do wykonywania rzutu karnego Nigeryjczyk strzela i nie trafia, a starcie kończy się porażką Śląska. Koledzy z drużyny tak jak i kibice byli wściekli na Imeha.

Mecz Śląska z Wisłą Płock (2:1) w 2007 roku był najlepszym momentem Nigeryjczyka w barwach WKS-u, bowiem zdobył dwie bramki, które zapewniły Wojskowym zwycięstwo. Niestety, Imeh po raz kolejny pokazał swoją bezmyślność i po zdobyciu drugiego gola zdjął koszulkę i dostał drugą żółtą kartę (początkowo sędzia nie zauważył tej sytuacji, ale doniósł mu o tym będący wtedy na ławce rezerwowych Wisły Sławomir Peszko). Podczas 26 spotkań w Śląsku udało mu się zanotować cztery bramki oraz trzy asysty.

KONTUZJOGENNA BAŁKAŃSKA DZIESIĄTKA

Vuk Sotirović to kolejny zawodnik, który w Śląsku grał z numerem dziesięć i nie pokazał pełni swoich możliwości. Zatrzymały go kontuzje oraz bardzo porywczy bałkański charakter. Serb dołączył do zespołu z Wrocławia 1 lipca 2008 roku. Był znanym już w Polsce napastnikiem, bowiem wcześniej grał w ŁKS-ie Łódź, Zawiszy Bydgoszcz i Jagiellonii Białystok. Sotirović już w jednym z pierwszych meczów w nowych barwach z Polonią Bytom (1:1) po zdobyciu bramki podszedł pod sektor kibiców z Warszawy i zaczął całować herb Śląska. Vuk jednak często zmagał się z kontuzjami i nie był do dyspozycji trenera Ryszarda Tarasiewicza, a kiedy już mógł grać, to puszczały mu nerwy. Wydarzyło się tak chociażby w spotkaniu Śląska z Ruchem Chorzów (3:1). Gdy rywale WKS-u wychodzili z kontratakiem, Sotirović przerwał go rzucając piłką z ławki rezerwowych. Zwieńczeniem przygody Serba we Wrocławiu były okoliczności w jakich odchodził - przepychanka na obozie z Remigiuszem Jezierskim.

 

 

JAPOŃCZYKA KLĄTWA" NIE TYKA

Jednym z niewielu zawodników, którzy wymknęli się „klątwie” jest Japończyk Ryota Morioka, który pokazał jakość i dryg do piłki nożnej. Ofensywny pomocnik przyszedł do Śląska zimną 2016 roku. Od razu pokazywał, że jest zawodnikiem z wysokimi umiejętnościami, których żaden wcześniejszy zawodnik z numerem dziesięć nie miał. W swoim siódmym meczu zdobył premierową bramkę zapewniającą Śląskowi zwycięstwo w starciu z Lechem Poznań (1:0). Morioka podczas półtorarocznej gry w zespole z Wrocławia zanotował 15 bramek i 11 asyst. Jego bardzo dobrą dyspozycję momentalnie zauważyły zagraniczne kluby, co spowodowało odejście Japończyka do belgijskiego SK Beveren.

ZOBACZ też: Patrick Olsen - duński gladiator

Bądź na bieżąco! Obserwuj Śląsknet na kanale WhatsApp. Odwiedź nas także na Facebooku, YouTubie, X (Twitterze), Instagramie oraz TikToku.