Robotniczy klub z Niszu, choć zdecydowanie nie niszowy (SYLWETKA RYWALA)

01.07.2022 (18:00) | Bartosz Królikowski
uploads/images/2022/7/Radnicki 2_62bedd2e2c282.jpg

fot.: fk.radnickinis.rs

Po sparingowym falstarcie i porażce z serbskim FK Cukaricki 0:1, piłkarze Śląska Wrocław wciąż czekają na premierowe zwycięstwo na zgrupowaniu w słoweńskim Zrece. Wrocławianie poszukają go w pojedynku z innym przedstawicielem Super Liga Srbije, drużyną Radnicki Nis. Kim są najbliżsi rywale WKS-u, z jak ważnego historycznie dla Serbii miasta pochodzą i gdzie w tym klubie jest większy ruch, niż w tramwajach wrocławskiego MPK? Oto historia oraz ciekawostki dotyczące czwartej ekipy minionego sezonu serbskiej ekstraklasy.



 

Choć cały sezon przed nami, już teraz możemy bez cienia wątpliwości stwierdzić, że świetne zaprezentowanie się w nadchodzącej kampanii, będzie dla Radnickiego wyjątkowo ważne. Dlaczego? Otóż 24 kwietnia 2023 roku, klub ten będzie świętował 100-lecie swojego istnienia na piłkarskiej mapie świata. Początki tego klubu sięgają czasów dwudziestolecia międzywojennego, gdy na terenach na których dziś mamy m.in. Serbię, istniało Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców, czyli w skrócie SHS (Srba, Hrvata i Slovenaca), które utworzono po I wojnie światowej. Ta niepowalająca jakąś szczególną kreatywnością nazwa, dopiero w 1929 roku została zmieniona na o wiele bardziej znaną Jugosławię. Tak czy inaczej „Robotniczy”, bo słowo „Radnicki” przetłumaczone z serbskiego dokładnie to oznacza, to jeden z najstarszych klubów w tamtejszej ekstraklasie. Chociażby w minionym sezonie były w niej tylko 4 kluby o dłuższej historii i jeden rówieśnik.

MIASTO CESARZY I… CZASZEK?

Gdy mowa o Radnickim, nie można nie wspomnieć o mieście z którego pochodzi. Nisz to miejscowość o bogatej i bardzo długiej historii. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą już z czasów przed Chrystusem, a starożytni Rzymianie mieli niejednokrotnie toczyć różne bitwy w tamtejszych okolicach. Nisz jest także miejscem narodzin dwóch cesarzy. Na świat przyszli tam Konstantyn I Wielki (cesarz rzymski) i Justyn I (cesarz bizantyjski). Pierwszy z nich w kościele prawosławnym ma status świętego, ale mocno przysłużył całej katolickiej wierze, gdyż to on w roku 313 wydał edykt mediolański, który ustanowił wolność wyznania w Imperium Rzymskim, dzięki czemu chrześcijanie mogli swobodnie wyznawać swą wiarę, bez obaw o prześladowania (a przynajmniej te ze strony władz).

W kolejnych wiekach Nisz wielokrotnie zmieniał swoją narodową przynależność. Przez lata był bizantyjski, bułgarski, czy serbski, aż na tamte tereny w XIV wieku wjechali z wojskiem Turkowie, którzy zachowali je na długo, bo aż do wieku XIX. Zostawili za to pewien dość osobliwy zabytek. Mowa mianowicie o Wieży Czaszek. Pochodzi ona z 1809 roku, z bitwy serbski-tureckiej. Zwyciężyli w niej przodkowie Recepa Erdogana, a ich dowódca kazał ku przestrodze poucinać martwym serbskim żołnierzom głowy i z ich czaszek ułożyć wieżę, wysoką na 3 metry. Dziś jest obudowana kaplicą (postawioną w 1892), ale wciąż dostępna do zwiedzania. Czaszek zachowało się niespełna 60 (z ok. 950), bo wiele z nich pozabierały rodziny tych, którzy zginęli w bitwie.

Co do samego Niszu, gdy w drugiej połowie XIX wieku trafił pod serbskie panowanie, stał się jednym z najważniejszych tamtejszych miast. W trakcie I wojny światowej przeniesiono tam nawet tymczasowo stolicę kraju, bo Belgrad zajęła armia austriacka. Obecnie jest stołecznym miastem okręgu niszawskiego i trzecią największą miejscowością Serbii (większe są tylko Belgrad oraz Nowy Sad).

KLUB KTÓRY ROBIŁ WSZYSTKO. OPRÓCZ MISTRZOSTWA

Wracając do tematu przewodniego tego tekstu, na przestrzeni lat Radnicki Nis był klubem, który robił właściwie wszystko co się dało. Walczył o medale, był zespołem środka tabeli, walczył o utrzymanie, spadał, wracał do elity. Przede wszystkim przez większość swej historii na tym najwyższym poziomie rozgrywkowym grał. Odkąd w 1962 roku awansował jugosłowiańskiej elity, wypadał z niej tylko trzykrotnie, z czego tylko raz na dłużej niż jeden sezon. Najlepszy okres w swej historii Radnicki miał w pierwszej połowie lat 80’. Dwukrotnie zajmował wówczas trzecie miejsce w lidze (1980 i 1981) oraz 3 razy grał w Pucharze UEFA (obecna Liga Europy). Występował w nim z całkiem sporym powodzeniem. W sezonach 1980/81 i 1983/84 odpadał w 1/8 finału, ale za to w edycji 1981/82, zespół z Niszu doszedł aż do półfinału. Serbowie wyeliminowali Napoli, Grasshopper Zurych, Feyenoord Rotterdam oraz Dundee United, będąc rewelacją rozgrywek. Zatrzymał ich dopiero bardzo silny w tamtych czasach HSV Hamburg, najeżony reprezentantami Republiki Federalnej Niemiec. Choć warto dodać, że Radnicki wygrał u siebie 2:1, ale w rewanżu poległ aż 5:1. Ogólnie stadion w Niszu, Cair Stadium, był zawsze piekielnie silną stroną tego zespołu, a zwłaszcza wtedy w europejskich pucharach. Pozostając jeszcze w temacie europejskich rozgrywek, Radnicki wygrał w 1975 rozgrywki o nazwie Balkans Cup. Był to puchar o który w latach 1961-1994 rywalizowały zespoły z Jugosławii, Bułgarii, Rumunii, Turcji, Grecji i Albanii.

Co ciekawe, w historii Radnickiego znajdą się także starcia z polskimi zespołami na arenie międzynarodowej. Było to jeszcze w latach 60’ w Pucharze Intertoto. Był to letni turniej piłkarski, dla takich drużyn, które nie wywalczyły awansu do europejskich pucharów poprzez rywalizację ligową. W sezonie 1964/65 wygrała go nawet Polonia Bytom. W tej samej kampanii Radnicki rywalizował w grupie z Gwardią Warszawa, przegrywając 2:4 w Polsce oraz zwyciężając 5:1 u siebie. Rok później natrafili oni na Zagłębie Sosnowiec, z którym zremisowali w Niszu 0:0 i przegrali w Sosnowcu 2:5.

MROCZNE CZASY, ODRODZENIE, STABILIZACJA, WZROST

Początek XXI wieku był dla Radnickiego najtrudniejszym okresem w historii. Problemy gospodarcze na tamtejszych terenach po licznych wojnach na Bałkanach w latach 90’ i zbliżający się ostateczny upadek Jugosławii, odcisnęły swe piętno na klubie. Po tym jak w sezonie 2002/2003 spadł z poziomu ekstraklasy, przez prawie dekadę nie mogli tam wrócić, odwiedzając w międzyczasie dwukrotnie trzecią ligę w latach 2008-11. Jednak niedługo później, bo w kampanii 2011/12 zwyciężyli w drugoligowych rozgrywkach i od tamtej pory gdy awansowali, to w elicie są do dziś. Z jakim skutkiem? Otóż oddać im trzeba, że przez ostatnie sezony ich pozycja nieco wzrosła. Odkąd liga serbska o 2015 roku ma format z podziałem na grupy mistrzowską i spadkową (praktycznie taki sam jak ekstraklasa w czasach ESA 37, bo nawet zespołów w każdej z grup jest po 8), Radnicki ani razu nie był w tej dolnej ósemce. Mistrzostwa nie wywalczyli nigdy w swej historii, a ogólnie ostatnim czempionem innym niż Partizan lub Crvena Zvezda Belgrad był Obilić Belgrad w 1997 roku, gdy była to jeszcze liga serbsko-czarnogórska.

Ale klub z Niszu ustabilizował swoją pozycję zespołu z szeroko pojętej czołówki ligowej. Do swojej klubowej gabloty dorzucili nawet kolejne dwa medale. Jeden brązowy z sezonu 2017/18 oraz srebrny za 2018/19. To drugie osiągnięcie jest szczególnie imponujące. Czemu? Ano dlatego, że wbicie się pomiędzy Crvenę Zvezdę i Partizan Belgrad, to sztuka piekielnie trudna. W XXI wieku udało się to tylko Vojvodninie Nowy Sad (w kampanii 2008/09 wyprzedziła Crvenę Zvezdę) oraz właśnie Radnickiemu, który „połknął” wówczas Partizana. Absurdalny poziom dominacji.

Oczywiście gdzie medale, tam też i gra w europejskich pucharach. Zespół z Niszu dwukrotnie rywalizował eliminacjach do Ligi Europy, ale ich przygody nie miały nic wspólnego z półfinałem czy choćby 1/8 finału z lat 80’. W sezonie 2018/19 przeszli jedną rundę pokonując maltańską Gżirę United (4:0 i 1:0), po czym odpadli z izraelskim Maccabi Tel Awiw (0:2 i 2:2). Rok później zatrzymali się już na pierwszej przeszkodzie. Dość wstydliwie, bo mowa była o estońskiej Florze Tallinn (0:2 i 2:2).

STOŁEK TRENERSKI Z PIEKŁA RODEM

Dziś Radnicki Nis wciąż jest drużyną z czołówki. Miniony sezon zakończyli na czwartym miejscu w tabeli, zaraz za ostatnim sparingpartnerem Śląska Wrocław, FK Cukaricki. To oczywiście zaowocowało kolejnym biletem do Europy, a mianowicie do II rundy eliminacji Ligi Konferencji. W niej Serbowie nadal czekają na rywala. Będzie to albo dobrze znana im Gżira United z Malty albo Atletic Club d’Escaldes z Andory. Obowiązek awansu w obu przypadkach. Co do kadry zespołu, nie sposób znaleźć tam szczególnie głośnych nazwisk. Na portalu transfermarkt.de cała kadra Radnickiego wyceniana jest obecnie na nieco ponad 6,8 miliona euro. WKS dla porównania ma 11 mln.

Najciekawszy wydaje się 18-letni pomocnik Stefan Mitrović, strzelec aż 10 goli w minionym sezonie. Utalentowany zawodnik zanosi się na najbardziej „kasowy” transfer Radnickiego być może w historii. W przeciwieństwie do Cukarickiego, zespół z Niszu nie słynie z dużych transferów z klubu. Przez ostatnich kilka sezonów najwięcej zarobili na skrzydłowym Lazarze Randeljoviciu, którego za 550 000 euro w 2018 roku kupił Olympiakos Pireus. Na konto wpadło im też m.in. pół miliona euro od… Lecha Poznań i to za kogo! Za Djordje Crnomarkovicia. Serbski stoper został uznany za kompletne nieporozumienie, tak w Lechu, jak i w Zagłębiu Lubin, a przyszedł z Radnickiego właśnie.

Warto jeszcze wspomnieć o innej rzeczy charakterystycznej dla klubu z Niszu. Mianowicie o ich ławce trenerskiej. Otóż jest to miejsce, w którym takiego ruchu by się wrocławskie MPK nie powstydziło. Ciągle ktoś wsiada, ktoś wysiada. W sezonie 2021/22 prowadziło ich trzech różnych trenerów. Rok wcześniej czterech. Ogólnie od początku kampanii 2017/18, pracowało tam 15(!) szkoleniowców, z czego najdłużej na stanowisku wytrwał Nenad Lalatović. Nieco ponad rok. Ten sezon rzecz jasna też rozpoczną z nowym. Jakoś przetrwać spróbuje tam Serb Tomislav Sivić, 55-letni trener z dużym doświadczeniem nie tylko w Serbii, ale i na Węgrzech oraz… Wyspach Owczych.

ZOBACZ też: WIDEO: Skrót meczu FK Cukaricki 1:0 Śląsk Wrocław