Rywal pod lupą eksperta: Raków Częstochowa
22.04.2021 (09:00) | Karol Bugajski
fot.: Mateusz Porzucek
W przedostatnim meczu wyjazdowym w tym sezonie rywalem Śląska będzie Raków Częstochowa. O straconej szansie na mistrzostwo, rotacjach w składzie, przygotowaniach do finału Pucharu Polski i nowym stadionie rozmawiamy z Tomaszem Gancarkiem, dziennikarzem Radia Katowice.
Jeśli ktoś popatrzy jedynie na suche fakty z wtorkowego meczu Rakowa przeciwko Warcie w Grodzisku Wielkopolskim – beniaminek popełnił poważny błąd przy pierwszym golu, strzelił samobója i nie wykorzystał dwóch rzutów karnych – może pokusić się o ocenę, że częstochowianie w poprzedniej kolejce wygrali szczęśliwie (2:0). Tak było?
Na pewno widzieliśmy zwycięstwo drużyny piłkarsko lepszej, natomiast nie zmienia to faktu, że jeśli marnujesz dwie jedenastki w pierwszej połowie czy trafiasz do własnej siatki to zespół Warty może odczuwać pewien niedosyt. Nie umniejszałbym jednak tego zwycięstwa i generalnie wysiłku, który piłkarze trenera Marka Papszuna musieli włożyć w spotkanie poprzedniej serii gier. Piłkarze Rakowa też musieli w Grodzisku Wielkopolskim sporo się nabiegać, stwarzać sobie sytuacje, a pamiętajmy, że gol Gutkovskisa oraz samobój Kiełba to nie były jedyne okazje, po których czerwono-niebiescy mogli pokusić się o gola. Goście przeprowadzili jeszcze dwie – trzy groźne akcje, one jednak nie skończyły się jednak skierowaniem piłki do siatki.
Trener Papszun we wtorek przeprowadził siedem zmian w wyjściowej jedenastce w stosunku do wcześniejszego meczu z Lechem. Raków oszczędzał się na Śląsk czy już na finał Pucharu Polski przeciwko Arce? Należy się spodziewać, że w najsilniejszym składzie następnym razem zagra dopiero 2 maja na Arenie Lublin?
Ja mam takie wrażenie, że w filozofii trenera Marka Papszuna w ogóle nie istnieje coś takiego jak najsilniejszy skład. Szkoleniowiec Rakowa wielokrotnie podkreślał, że jego piłkarzy czeka teraz prawdziwy piłkarski maraton (cztery dni przed finałem PP zagrają awansem mecz ligowy, a trzy dni po starciu z Arką zaległe spotkanie w Mielcu – przyp. red.). Papszun zapowiadał zmiany, więc należało się spodziewać, że zdarzą się takie mecze, w których od początku będą występować piłkarze teoretycznie nieprzypisani do tej wyjściowej jedenastki. Z Wartą w podstawowym składzie pojawili się już Jarosław Jach czy Wiktor Długosz, wcześniej swoją szansę dostał też Zoran Arsenić. Trener faktycznie rotuje składem, ale takiemu podejściu można chyba tylko przyklasnąć. Najważniejsze mecze są przed Rakowem i dziś chodzi o to, by nie wyeksploatować najważniejszych zawodników przed 2 maja do tego stopnia, by na Arenie Lublin zabrakło im prądu.
Raków w rundzie jesiennej długo był liderem ekstraklasy, a zimową przerwę spędził tuż za plecami Legii z zaledwie punktem straty. Dużo mówiło się wtedy, że czerwono-niebiescy mogą realnie zawalczyć o mistrzostwo Polski. To faktycznie było możliwe, tylko wiosną coś nie wypaliło?
Tak naprawdę trudno odpowiedzieć na to pytanie. Nawet jeżeli ze strony sztabu szkoleniowego czy klubu padały deklaracje, że walczymy o jak najwyższe cele, to chyba każdy jednak zdawał sobie sprawę z tego, że Legia jest zdecydowanie najsilniejszą drużyną w lidze. Zgoda, Raków zagrał fenomenalną rundę jesienną i to trzeba im przyznać. Czy sprowadziły ich na ziemię przegrane do zera pierwsze trzy wiosenne mecze? Myślę, że nie. Drużyna trenera Papszuna jest na tyle mocna, że mogła spokojnie bić się o to miejsce w czołowej trójce i widzimy, które miejsce zajmuje, natomiast ze smutkiem muszę przyznać, że realnie nie mogła jednak zagrozić Legii.
Nie mogła, bo nie miała skutecznego napastnika? Vladislavs Gutkovskis w Grodzisku Wlkp. strzelił pierwszego ligowego gola od… poprzedniego meczu z Wartą, który został rozegrany w listopadzie, a na trafienie z gry czekał jeszcze o dwa miesiące dłużej.
Trochę tak i kibice Rakowa często zerkają na Łotysza, bo to miał być zawodnik, który przyjdzie, zagwarantuje nową jakość drużynie, a przede wszystkim będzie lepszy od Sebastiana Musiolika, który przeniósł się do Włoch. Miał być też lepszy od Felicio Brown Forbesa, który dziś ma już większą liczbę bramek od niego w barwach Białej Gwiazdy, a przeniósł się pod Wawel z Rakowa właśnie w momencie sprowadzenia Gutkovskisa. Gutkovskis zanotował wejście smoka, bo w pierwszych meczach faktycznie strzelał jak na zawołanie, sęk w tym, że tych liczb w końcu zaczęło mocno brakować. Ważne jednak, żebyśmy sobie powiedzieli, jak na obsadę pozycji napastnika patrzy trener Marek Papszun. On zawsze mówił, a pamiętam jego wypowiedzi z czasów Rakowa jeszcze na trzecim, a potem drugim poziomie rozgrywkowym, że statystyki nie są dla niego żadnym wyznacznikiem. To, że napastnik ma mniej goli niż wszyscy by sobie życzyli nie jest dla niego tak ważne, jak to, że dany zawodnik walczy przez pełne 90 minut i wypełnia wszystkie zadanie, które przygotował dla niego szkoleniowiec. Natomiast na pewno, gdyby Raków miał dzisiaj napastnika z liczbą 15 czy 16 bramek na koncie to oznaczałoby, że w części zremisowanych meczów udałoby się zainkasować komplet punktów.
Pamiętam jesienny mecz Rakowa we Wrocławiu (1:0 dla Śląska), wtedy drżeliśmy o to, jak duże zagrożenie dla ekipy Vitezslava Lavicki stanowić może Ivi Lopez. Hiszpan zapowiadał się jako kandydat na prawdziwą gwiazdę ekstraklasy i w wielu jesiennych meczach faktycznie imponował umiejętnościami, ale w ostatnim czasie wyraźnie obniżył loty. Co się stało?
Lopez na początku na pewno pokazywał dużo jakości, bez względu na to czy Raków rozgrywał mecz w lidze czy Pucharze Polski. Do Częstochowy trafił chłopak w stosunkowo niezłym wieku, bo 26-letni, z ciekawym doświadczeniem w Primiera Division, gdzie mierzył się między innymi z Realem Madryt. Byliśmy nim oczarowani, strzelał gole, było widać, że ten piłkarz nie wypadł sroce spod ogona. Mam wrażenie, że po zimowym okresie przygotowawczym cała drużyna Rakowa, nie tylko Ivi, była mocno przemęczona. Pierwsze trzy spotkania na wiosnę zdecydowanie temu zespołowi nie wyszły, brakowało świeżości. Hiszpan potrzebuje trochę czasu na powrót do optymalnej formy po przechorowaniu koronawirusa, ale z drugiej strony też jest tak, że jednak już nie ma takiej swobody, jak wcześniej. Obrońcy bardziej zwracają uwagę na Lopeza, skończyły się czasy, kiedy mógł sobie swobodnie przyjąć piłkę dwadzieścia metrów od bramki rywala. Myślę, że jego klasę cały czas widać przy tym, jak wykonuje stałe fragmenty gry, bo to jest naprawdę fenomenalna sprawa. Muszę się jednak zgodzić, to na pewno nie jest ten sam Ivi, którego oglądaliśmy w jeszcze cztery miesiące temu.
Dodatkową atrakcją jutrzejszego meczu będzie pierwszy po powrocie do ekstraklasy domowy występ Rakowa już nie w Bełchatowie, tylko wreszcie w Częstochowie. Przede wszystkim, jak wygląda ten nowy stadion, bo koncepcje kilka razy się zmieniały? No i czy zmodernizowana arena przy Limanowskiego spełnia oczekiwania kibiców pod Jasną Górą?
Jeśli mam być szczery w odpowiedzi na pierwsze pytanie – Santiago Bernabeu to nie będzie. Raków ma nowy stadion o pojemności 5,5 tysiąca widzów i tutaj powodów jest kilka. Najważniejszy to oczywiście kwestia finansowa. Kibicom na pewno marzył się taki stadion, jak w Gliwicach czy Tychach, a to bardziej będzie coś takiego, jak w Niecieczy. Konstrukcja stalowa, przygotowana z prefabrykatów. Przypuszczam, że tak jak ten stadion dało się rozłożyć w dwa miesiące, to tak samo w dwa tygodnie można go złożyć, spakować i wywieźć w dowolne miejsce Polski. To na pewno jest stadion prowizoryczny, tylko czy Częstochowę stać dzisiaj na stadion z prawdziwego zdarzenia? Ktoś powie, że miasto z miliardowym budżetem tak, tylko, że nowa arena kosztowałaby około 100 milionów złotych w ciągu dwóch – trzech lat, więc mnie decyzja samorządu specjalnie nie zdziwiła, zwłaszcza, że czasy są, jakie są i każdą złotówkę trzeba oszczędzać. Chodziło wyłącznie o to, by jak najmniejszym kosztem dostosować, pozwolę sobie stwierdzić, „obiekt”, a nie stadion, do wymogów licencyjnych, a Raków wreszcie grał jako gospodarz w Częstochowie. Kibice na pewno nie będą zachwyceni. 5 tysięcy miejsc, jak na drużynę z podium tabeli, która najprawdopodobniej zagra w kwalifikacjach europejskich pucharów, to trochę wstyd dla miasta. Ale z drugiej strony realia są, jakie są.
Można powiedzieć, że Rakowowi zaczęło się spieszyć ze stadionem przy Limanowskiego, tylko dlatego, że od lutego 2021 roku za każdy mecz w roli gospodarza poza Częstochową musiał płacić kary?
Wydaje mi się, że ta sprawa wypłynęła już trochę później, gdy obiekt Rakowa faktycznie był już modernizowany, bo wykonawca został wyłoniony już w ubiegłym roku. Kwestie przetargu się przeciągały, bo jedna z firm zaskarżyła jego wyniki, koniec końców roboty rozpoczęła ta, która wygrała, ale jednak trzy – cztery miesiące wykonawca z tego powodu stracił. Gdyby nie to, myślę, że Raków spokojnie mógłby już grać w Częstochowie od początku nowego roku. Wszystko się przeciągnęło, ale ze względu na kary teraz to już naprawdę ma znaczenie dla klubu. Prezes Wojciech Cygan mówił mi, że każdy mecz w Bełchatowie kosztuje 100 tysięcy i nie chodzi tylko o tę sankcję, ale wynajęcie stadionu, logistyka, dojazd. To w krótkim czasie naprawdę robią się bardzo duże koszty, więc warto było się pospieszyć. Pamiętajmy też, że budowa nowego, dużego stadionu przy Limanowskiego w Częstochowie tak naprawdę nie wchodziła w grę, bo tam jest po prostu… zbyt mało miejsca, by wstawić taką arenę jak ma ŁKS czy GKS Tychy. Z jednej strony zajezdnia tramwajowa, z drugiej tereny pohutnicze, a pamiętajmy też, że ten klub jest mocno zakorzeniony w swojej dzielnicy – Rakowie, więc wyrzucanie nowego stadionu na drugi koniec miasta też mogłoby się nie spodobać. Przystosowanie stadionu żużlowego Włókniarza? Tam z kolei o prawie dwa metry zbyt wąska jest murawa i nie dałoby się zmieścić płyty boiska. I ostatecznie niestety będziemy mieli Niecieczę 2 w Częstochowie.