Plusy i minusy meczu ze Stalą
20.03.2023 (06:00) | Mateusz Włosek
fot.: Jarosław Frąckowiak
Kto zasługuje na pochwałę, a kto na krytykę po sobotnim remisie 1:1 (1:1) ze Stalą Mielec? Zapraszamy na kolejną odsłonę naszego cyklu, w którym podsumowujemy najważniejsze wydarzenia z meczu Śląska Wrocław.
Ofensywa jednak istnieje
A więc jednak da się zaskoczyć przeciwnika, który był w zasięgu Śląska. Co więcej, wrocławianie powinni rozstrzygnąć losy meczu ze Stalą Mielec na swoją korzyść, ale tym razem zawiodła skuteczność. Końcówka poprzedniego zdania może dziwić, ale jest zgodna z prawdą. Wrocławianie stworzyli sobie zdecydowanie więcej okazji od swoich rywali i gdyby nie zmarnowana okazja Johna Yeboaha w sytuacji sam na sam z Bartoszem Mrozkiem, gospodarze mogliby wywalczyć komplet punktów. Przed świetną szansą na gola stanął też po akcji Niemca Daniel Gretarsson, ale piłka po zamieszaniu opuściła plac gry. Podopieczni trenera Ivana Djurdjevicia mogą pluć sobie w brodę, patrząc na to, jak bardzo spłaszczył się dół tabeli i jak mała jest ich przewaga nad otwierającą strefę spadkową Koroną Kielce (trzy punkty). 16 oddanych przez graczy WKS-u strzałów to z jednej strony sygnał, że gra w przodzie jednak powoli wraca do normy i nie zależy tylko od geniuszu Yeboaha, ale także znak, że konieczna jest praca nad skutecznością. Zaledwie trzy celne strzały na bramkę Mrozka wołają o pomstę do nieba, a powszechnie wiadomo, że w nadchodzących starciach z drużynami będącymi blisko Śląska, wykorzystywanie nawet najmniejszych szans może być na wagę złota. Żeby tylko złota, utrzymania…
Nahuel Leiva
Po raz pierwszy jego nazwisko odcisnęło swoje piętno na sobotnim meczu już na początku, przy akcji bramkowej wrocławian. To właśnie Nahuel zapoczątkował ten atak, wymuszając na Alexie Vallejo stratę piłki i błyskawicznie dystrybuując ją na prawą stronę do Martina Konczkowskiego. Asysta drugiego stopnia była jednak dopiero początkiem bardzo dobrego występu Hiszpana, co do którego można było mieć nieco zastrzeżeń w poprzednich spotkaniach. Były one jednak raczej storpedowane tym, że ustawiony niżej 26-latek często brał na siebie rozegranie piłki, ale albo posyłał niedokładne crossowe podania, albo stopował akcje Śląska. W sobotę był takim piłkarzem, na jakiego w stolicy Dolnego Śląska czekano. Przede wszystkim poprawił celność dłuższych podań do partnerów (5/6), miał ponad 86% skuteczności wszystkich podań, ale przede wszystkim robił różnicę w bezpośrednich pojedynkach z rywalami. Na dziesięć podjętych przegrał zaledwie dwa i trzeba przyznać, że w końcu zobaczyliśmy wersję Nahuela w środku pola, którą ogląda się z zainteresowaniem. To przecież on wyłożył jak na tacy piłkę Yeboahowi, gdy ten stanął przed wspomnianą już szansą pokonania Mrozka na nieco mniej niż kwadrans przez zakończeniem spotkania. To także urodzony w argentyńskim Rosario pomocnik znalazł w pierwszej połowie dobrze ustawionego Michała Rzuchowskiego, ale ten nie opanował piłki w polu karnym. Był to czwarty z rzędu mecz zagrany przez Nahuela niemal od deski do deski i wydaje się, że przy zaufaniu zbudowanym u trenera, Hiszpan może Śląskowi dać jeszcze wiele. Jeśli ze zdrowiem będzie w porządku.
Drobne błędy mają znaczenie
Nie od soboty wiadomo, że los Śląska często zdeterminowany jest przez drobnostki, które później okazują się kluczowe w kontekście całego sezonu. Tak właśnie było przy wyrównującym golu dla Stali. Tuż przed rzutem rożnym, po którym padła bramka, Diogo Verdasca w skandaliczny sposób wybija piłkę do środka, tworząc tym samym pretekst do stworzenia zagrożenia przez rywala. Przy dośrodkowaniu Macieja Domańskiego z kornera zawiedli z kolei najpierw Daniel Gretarsson (urwał się mu zgrywający piłkę Marcin Flis), a później Konrad Poprawa, który stał niczym zaczarowany, gdy Rauno Sappinen skierował piłkę do pustej bramki. Błędy popełniane w defensywie ciągle nie pozwalają Śląskowi na utrzymanie czystego konta w meczu ekstraklasy, a ostatni raz taka sytuacja miała miejsce na początku lutego, gdy wrocławianie z pełną pulą wyjechali ze Szczecina (2:0 z Pogonią). Trzeba to powiedzieć – najlepszego okresu nie mają za sobą ostatnio Gretarsson (błąd przy golu z Rakowem) i Verdasca, który coraz bardziej rozczarowuje w działaniach typowo obronnych, podnosząc argument do częstszego wystawiania Mateusza Stawnego, który nie pękł na robocie w Częstochowie. Poprawa również miał trudne początki meczu ze Stalą, ale rósł z minuty na minutę, co pokazuje, że jest w tym momencie jedynym fundamentem wrocławskiej obrony. Prawidłowe ustawienie konfiguracji tuż przed Rafałem Leszczyńskim wydaje się w tym momencie jednym z kluczowych wątków pracy serbskiego szkoleniowca w Śląsku.
Festiwal padolino i piłkarskie przedszkole
Przy dużej liczbie wszechobecnych nad murawą kamer, piłkarze coraz częściej decydują się na nurkowanie w polu karnym, szukając pretekstu do podyktowania rzutu karnego. Takiej „sztuki” próbował tuż po gwizdku na drugą połowę Sappinen, jednak jego próba wymuszenia faulu została dostrzeżona przez sędziego Piotra Lasyka, który momentami tracił kontrolę nad meczem. W tej sytuacji jednak zachował się po profesorsku, podobnie jak przy akcji Śląska, gdy oszukać chciał go Yeboah, szukający na siłę kontaktu z rywalem. Jakby tego było mało, w szóstej minucie doliczonego czasu drugiej połowy, doszło do masowej konfrontacji, z której obserwatorzy zapamiętają dwa obrazki – komiczne upadki Krystiana Getingera i Verdaski. Obaj momentalnie złapali się za twarze po nikłych kontaktach z głową przeciwników i upadli, a całe zamieszanie przypominało kłótnię dzieci na szkolnym boisku, próbujących udowodnić rodzicom, że wina nie leżała po ich stronie. Po całej sytuacji sędzia Lasyk wkroczył niczym dyrektor szkoły i rozdał zainteresowanym (plus Erikowi Exposito i Flisowi) po żółtej kartce, robiąc to w nieco viralowy sposób, który poniósł się po mediach społecznościowych. Nie takich sytuacji szukają kibice piłki nożnej, którzy przychodzą na stadion, by otrzymać czystą piłkarską jakość. Gdy nie da się jednak z piłką przy nodze, to trzeba próbować w piaskownicy z zabawkami. Efekt? Exposito i Yeboah nie zagrają w kwietniowym meczu z Lechią Gdańsk z powodu kartkowej pauzy…
4th player is me in life, wrong place wrong timepic.twitter.com/bi0qJlxXUZ
— Troll Football (@TrollFootball) March 18, 2023
Gol, który nie powinien paść
Mecz Śląska ze Stalą zostanie jednak zapamiętany przez błąd sędziego asystenta, który nie zauważył, że tuż przed rzutem rożnym dla gości, po której padła wyrównująca bramka, piłka wyszła za linię końcową. Widać to było gołym okiem niczym w pamiętnym meczu Legii Warszawa i już w pierwszych dziesięciu minutach tego meczu było wiadomo, że tuż po jego zakończeniu, będzie się mówić tylko o tym incydencie. Trener Djurdjević na pomeczowej konferencji uderzał w wysokie tony, mówiąc, że takie potknięcia „potrafią nawet zwalniać trenerów” i widać było, że czuje rozgoryczenie pracą sędziów, jak nigdy przedtem w pracy z wrocławskim klubem. Mówić o wypaczeniu wyniku to jednak zbyt wiele, ale ingerencja arbitrów była znaczna, co wskazywali w pomeczowych wypowiedziach bezsilni piłkarze, którzy na boisku starali się zrobić wszystko, by wygrać zgodnie z zasadami. Wydarzenie z sobotniego popołudnia rychło przywołuje pewien wrześniowy wieczór w 2021 roku, kiedy jednak decyzja sędziego była prawidłowa i umożliwiła Śląskowi strzelenie jedynego gola w starciu z Legią. Teraz rzeczywistość okazała się o tyle brutalna, że spowodowała stratę dwóch punktów, które mogą być kluczowego w końcowych rozstrzygnięciach.