Czas czekania, czas olśnienia. Analiza po meczu z Widzewem
19.09.2010 (16:38) | Andrzej Gomołysek
Gdyby nie sędzia Jarzębak nie byłoby problemu z tym, że środek obrony po raz kolejny zagrał w eksperymentalnym ustawieniu, z dwoma zawodnikami, operującymi głównie lewą nogą, zresztą równie często występującymi na lewej flance. Problemem nie byłoby też to, że na z lewej strony zagrał prawy pomocnik, a na prawej środkowy. Przeszłoby bez echa zmienianie po raz kolejny zestawienia defensywy. Co ten Jarzębak narobił...
A przecież gdyby nie ten karny, piłkarze Śląska nie musieliby wcale iść do przodu. Nie okazałoby się, że obrona, pomoc i atak to niezależne spółki z bardzo ograniczoną odpowiedzialnością, wzajemnie sobie niepomagające, a jedynie zrzeszone jednością służbowych uniformów. Jest przecież bardzo prawdopodobne, że gdyby nie ten karny to może ktoś by się w pomocy pokazywał do rozegrania, a Spahić nie musiałby samodzielnie mijać dwóch rywali, piastując mało predestynowane do ryzyka stanowisko stopera. Nie padłby zatem gol na 1:3. Na 1:2 też paść nie powinien. Sytuacja była stykowa, a sędzia słaby, więc istniało spore ryzyko, że może pomyli się i tym razem i odgwiżdże spalonego. Tym można by wytłumaczyć czemu defensywa wrocławian nagle stanęła. Bo z całą pewnością umożliwienie rywalowi wyjścia na pozycję, oddania strzału, wyjścia do dobitki i jej oddania momentami pasywności nie były. Pytany o nie Ryszard Tarasiewicz stwierdził bowiem, że jeśli ktoś je widział, to się z nim nie zgadza i że przeprasza bardzo.
Śląsk na chwilę obecną gra tak, że po raz kolejny odległości między zawodnikami w 4-4-2 są za duże. To jest modelowo ustawienie raczej kompaktowe, z uwagi na to, że w pomocy znajduje się tylko czterech zawodników. Tymczasem momentami wrocławianie wdrażają 4-5-1 z pozamienianymi cyferkami. Skrzydłowi czekają szeroko na piłkę i dopiero w momencie kiedy ją dostaną, próbują zejść do środka. Taka gra ma sens właśnie w 4-5-1, kiedy w środku ma się aż trzech graczy, w 4-4-2, kiedy jest ich dwóch, szeroka gra skrzydłowych sprawia, że dwójka centralnych pomocników musi się zaopiekować jednym arem powierzchni murawy. Mając takie pole do popisu trudno zająć się i ofensywą i defensywą. Rozsądna jest wobec tego deklaracja trenera, że nie ma pretensji do zawodników. Trudno je mieć.
Wrocławianie grają ładną, ofensywną piłkę. Owszem, grają efektowniej niż rok temu. Sobota potrafi minąć nawet dwóch rywali i zrobić przewagę, Diaz podobnie, Kaźmierczak w destrukcji jest całkiem pewny, potrafi błysnąć też długim nieschematycznym podaniem. Trudno, kiedy siła drużyny jest większa nie grać lepiej. Tyle, że gra Śląska może się mocno kojarzyć z prezenterkami programów emitowanych późną nocą, w których za pomocą telefonu, zgadując co można znaleźć w kuchni wygrywa się 100 zł. Gra Śląska jest bowiem ładnie umalowana, ale skrajnie głupia. Chcą grać szybko i widowiskowo, ale brakuje w tym odrobiny wypracowanego schematu, króluje jakośtobędzizm. Zawodnicy bez piłki nie wiedzą gdzie wyjść na pozycję, zawodnicy z piłką nie wiedzą, gdzie wyjdzie zawodnik bez piłki. Ma rację trener Tarasiewicz, że nie ma do nich pretensji. Wręcz należałyby się pochwały za umiejętność tworzenia schematów ad hoc. W sumie szkoleniowcowi Śląska też. Czasem krzyknie do piłkarza znajdującego się przy piłce, komu podać.
W defensywie za to Śląsk gra tak kompaktowo, że piłkarzom należy się podziw, że nie depczą sobie po nogach. Żeby było jasne- wąska gra w defensywie to zaleta. Zbyt wąska gra to samobójstwo- skoro zbyt wielu graczy jest w jednym miejscu, musi ich zabraknąć gdzieś indziej. Problemem więc obiegnięcie defensywy Śląska i uzyskanie sporej ilości wolnego miejsca problemem dla Widzewa nie było. Otwarta zaś piłka opłaca się rzadko. Na wymianę ciosów warto było pójść ze słabą Cracovią, gdzie wykorzystując jej błędy udało się zwyciężyć. W tym meczu Śląsk zagrał otwarcie, Widzew konsekwentnie. Wrocławianie zagrali tak z krakowianami. Na nieszczęście grali z lepiej poukładanym zespołem i przegrali z kretesem.
Żeby powstrzymać Śląsk, Widzewowi wystarczyło wyjść trochę dalej w środek z defensywą i blokować zapędy wrocławian na 25 metrze przed bramką. Nie było to trudne, bo dysponowali w tych sektorach sporą przewagą liczebną i podwojenie/ potrojenie krycia nie było kłopotem. Śląsk ratował się jak mógł przed stratą oddając możliwie szybko i możliwie dużo strzałów. Wyszło ich w sumie 21. Prawda jest w stwierdzeniu, że kto nie strzela, meczów nie wygrywa. Hurraoptymizm po ilości oddawanych strzałów w pierwszych meczach Śląska można wytłumaczyć tym zdaniem. Rozsądniejsze wydaje się jednak stwierdzenie, że kto strzela, aby strzelić, oddaje piłkę za darmo. Z tych 21 strzałów sporo by się znalazło takich, które posłużyły za wyjście najprostsze z możliwych- bo napastnicy byli kryci i nie było komu podać, albo bo napastnicy byli kryci, a piłka do nich dotarła na 15 sekund przed potencjalnym wsparciem partnerów.
Ponad rok temu pisaliśmy w analizach, że sytuacja idzie w złą stronę. Pare miesięcy temu, po meczu z Koroną, wymieniliśmy siedem grzechów głównych Śląska. Odpadł jeden, reszta pozostała, co najwyżej są dopasowane do nowego systemu gry. Doszły za to kolejne. Czy Ryszard Tarasiewicz może coś jeszcze tej drużynie dać? Od blisko roku sugeruję, że nie, nawet, gdy wyniki wskazywały na coś całkiem odwrotnego. Teraz wyniki sugerują rozstanie ze szkoleniowcem WKSu. Szkoda, że potrzebna do tego była spektakularna klęska, a nie wcześniejsze uważne przyjrzenie się temu, co Śląsk pokazywał na murawie. Może i Ryszard Tarasiewicz ma rację, że w piłce decydują detale. Ale nie wtedy, gdy popełnia się błędy hurtem. Solidność obroni się przed przypadkiem. A i przypadki nie zdarzają się co tydzień przez rok.