Drączkowski: Śląsk potrzebuje więcej młodzieżowców! (WYWIAD)
01.07.2020 (16:00) | Karol Bugajski
fot.: youtube.com/miedztv
- Ja bym wprowadził przepis o obowiązkowej grze trzech młodzieżowców, przysięgam! Nie ma się czego bać - mówi nam były piłkarz Śląska Mirosław Drączkowski, który w latach 1988-1993 rozegrał dla WKS-u 75 spotkań, zdobył w nich 3 bramki.
Mirosław Drączkowski karierę w Śląsku zaczynał jako osiemnastolatek u boku gwiazd wrocławskiego futbolu z lat 80. - Ryszarda Tarasiewicza, Waldemara Prusika, Pawła Króla oraz Janusza Góry. Debiutował w drużynie prowadzonej przez Henryka Apostela i bardzo szybko wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie.
Czy cztery punkty zdobyte przez Śląsk Wrocław w trzech dotychczasowych meczach rundy finałowej to wynik, który pozwala realnie myśleć o europejskich pucharach?
Jeszcze przed rozpoczęciem dodatkowej rundy stwierdziłem, że nie widzę Śląska w pucharach i po tych trzech meczach zdania nie zmieniam. W grze wrocławian brakuje wyrazistości, zespół nie ma swojego stylu, a bazuje na indywidualnych umiejętnościach poszczególnych piłkarzy. Jak na drużynę, która ma wywalczyć prawo reprezentowania nas na arenie międzynarodowej to za mało. Owszem, są fragmenty meczów Śląska, na które patrzy się przyjemnie, bo jest pomysłowe rozegranie akcji czy wymiana podań i pewnie są rezerwy, by to wyglądało jeszcze lepiej. Generalnie jednak dużo w tym przypadkowości, brakuje schematów, które byłyby pieczątką tej drużyny.
Mam rozumieć, że najlepsze od lat miejsce Śląska w tabeli traktuje pan jako splot korzystnych okoliczności?
Poziom naszej ligi się wyrównał, ale nie w górę, tylko w dół, a Śląsk potrafi wykorzystać swoją szansę. Na pewno trzeba uszanować, że ten zespół w tym sezonie wykonuje postęp, długo był w grze o mistrzostwo, teraz walczy o puchary. To wszystko jednak na krajowym podwórku, pytanie co dalej. Być może w razie zajęcia pucharowego miejsca trener Vitezslav Lavicka mógłby liczyć na wartościowe transfery, potem mogłoby dopisać szczęście w losowaniu. Ja jednak zwracam uwagę, że w Śląsku w tym sezonie systematycznie gra coraz mniej Polaków, a niewiele szans dostają młodzi chłopcy.
W Śląsku jedyny regularnie grający młodzieżowiec to Przemysław Płacheta, który po kilku udanych występach w ostatnich tygodniach jest już łączony z zagranicznym transferem. Co by pan mu doradzał po zakończeniu sezonu?
Jestem kibicem Śląska, trzymam kciuki, by udało się wykorzystać szansę awansu do europejskich pucharów i na pewno nie byłbym zadowolony, gdyby chwilę po takim sukcesie zespół się osłabiał. Płacheta ma bardzo duży potencjał. Już sama szybkość, którą dysponuje to bardzo duży atut, a on w dodatku wie co chce zrobić z piłką, potrafi kiwnąć, oddać ciekawy strzał. Wydaje mi się, że jest w takim momencie rozwoju, gdy powinien już myśleć o transferze i spróbowaniu swoich sił za granicą. Ma ugruntowaną pozycję w Ekstraklasie, jest jednym z najlepszych piłkarzy Śląska, takie występy, jak w ostatnim czasie mogą tylko napędzać go do walki o wyższe cele, jak powołanie do seniorskiej reprezentacji. Najważniejsze jednak, by gruntownie przeanalizował ewentualną ofertę z zagranicznej ligi, bo wyjazd dla samego wyjazdu nie ma sensu. Myślę, że Płacheta dobrze czuje się we Wrocławiu, bazy, organizacja szkolenia w naszym kraju również wygląda coraz lepiej. Czynnikiem korzystnym dla jego rozwoju mogłoby być jednak poznanie zupełnie nowych motywacji w innej rzeczywistości, gdzie od początku musiałby walczyć o swoją pozycję, a w Ekstraklasie jest już piłkarzem o uznanej marce.
Nawet gdyby Płacheta pozostał w Śląsku, w przyszłym sezonie przestanie być młodzieżowcem. Będzie miał kto go zastąpić?
Przede wszystkim ci piłkarze nie mają możliwości zaprezentowania swoich umiejętności. Oczywiście, każdy ma swój styl pracy, ale moim zdaniem wchodzenie na końcówki spotkań przy rozstrzygniętym meczu to nie jest żadna szansa na pokazanie się. Pod tym kątem obserwowałem w niedzielnym spotkaniu z Lechem (2:2) Piotra Samca-Talara. Chłopak został wpuszczony w 70. minucie, biegał, starał się, może pięć razy dostał piłkę i jak mamy go oceniać? Nie można powiedzieć, jakie ma wejście w zespół, jak rozumie się z kolegami albo co nowego wniósłby, gdyby był podstawowym młodzieżowcem od nowego sezonu. Sebastian Bergier grywa jeszcze krócej. Trener Lavicka widzi ich na co dzień podczas treningów, może przeskok między piłką, którą znali do tej pory a Ekstraklasą dla młodzieżowców Śląska jest najzwyczajniej zbyt duży i nie są jeszcze gotowi, by walczyć o miejsce z Płachetą. On przyszedł z Podbeskidzia, w kontekście nowego sezonu mówi się choćby o Mateuszu Praszeliku z Legii, a rzadziej wymienia się naszych chłopców. To też o czymś świadczy.
Pan w Ekstraklasie debiutował bardzo wcześnie, a pierwszego gola sprezentował sobie na osiemnaste urodziny, pokonując zresztą byłego bramkarza Śląska Edwarda Ambrosiewicza (1:1 z Szombierkami Bytom). Dlatego jest pan idealnym adresatem pytania o to, jak w Ekstraklasie sprawdza się przepis dotyczący młodzieżowca?
Ja bym wprowadził przepis o obowiązkowej grze trzech młodzieżowców, przysięgam! Nie ma się czego bać. Poziomu ligi bardziej nie obniżymy, bo nie wiem czy to jest jeszcze możliwe, a w pucharach tak czy inaczej szybko odpadamy, choć co roku łudzimy się, że będzie inaczej. Jest bardzo wielu utalentowanych polskich piłkarzy pochowanych na zapleczach klubów czy w ich rezerwach, którzy nie grają tylko dlatego, że nikt nie daje im szansy, bo wolimy postawić na dziesięciu Słowaków. A kiedy z dnia na dzień muszą przestawić się na grę w Ekstraklasie to jest brutalny przeskok. Dzięki przepisowi o młodzieżowcu, gra chociaż ten jeden młody Polak, gdyby nakazać wystawianie trzech, grałoby trzech i to mogłoby wyjść nam tylko na dobre. Selekcja byłaby naturalna, część chłopców by sama odpadła po kilku kolejkach, ale przy okazji udałoby nam się odsiać niemałą grupę takich, którzy staliby się pełnoprawnymi ligowcami, rozwijali się i grali również po przekroczeniu wieku młodzieżowca. Trzech w wyjściowym składzie to aż za dużo? Spójrzmy co się dzieje w Lechu Poznań. Akademia funkcjonuje pełną parą od lat, jedni wyjeżdżają, natychmiast zastępują ich kolejni i to przynosi świetne rezultaty.
Jako były napastnik Śląska jest pan zaskoczony przemianą Erika Exposito? Gra hiszpańskiego piłkarza zwraca uwagę przez cały sezon, ale po pandemii wyłącznie za sprawą pozytywów.
Od początku było widać, że jego atutem mogą być warunki fizyczne. Exposito bardzo dobrze gra tyłem do bramki, potrafi utrzymać się przy piłce, szybko uruchomić podaniem kontrę i pójść za akcją. Jesienią brakowało mu jednak ustabilizowania formy, utrzymania odpowiedniego poziomu przez kilka kolejek. Teraz jest zupełnie inaczej, pół-żartem, pół-serio, można się zastanawiać co oni robili w trakcie przerwy, że wyglądają lepiej niż po przygotowaniach w klubie. Pamiętam, że na początku sezonu wielu się śmiało z Exposito, a ja właśnie widziałem w nim potencjał. Od początku pokazywał, że ma dobrą koordynację jak na warunki fizyczne, dobrze gra głową, okazało się, że wystarczyło poczekać, aż odpali.
Jak pan spędza czas po karierze? Cały czas blisko piłki?
W ubiegłym roku, po wygraniu turnieju Regions Cup z reprezentacją Dolnego Śląska zakończyłem przygodę w roli grającego trenera drużyn z niższych lig, która trwała praktycznie dwadzieścia lat. Licencję UEFA A jednak cały czas mam, więc co jakiś czas ktoś zadzwoni zapytać, czy nie planuję powrotu do pracy. Obserwuję piłkę z boku, rozmawiam z ludźmi, staram się jeździć na mecze, choć wiadomo, że niższe ligi w tym roku nie wznowiły rozgrywek. Teraz koncentruję się na tym, żeby odpocząć, poświęcać więcej czasu rodzinie, po tylu latach wreszcie przestać rozmijać się z najbliższymi. W tym roku kończę 50 lat, zobaczymy co przyniesie przyszłość.