Janukiewicz: Nie traktowano mnie poważnie (WYWIAD)

12.05.2021 (06:30) | Daniel Żuliński
uploads/images/2021/5/Janukiewicz_6095662c576d6.png

fot.: Daniel Żuliński

Radosław Janukiewicz, to postać, którą większość kibiców Śląska zna doskonale. Przez wielu kreowany na przyszłą legendę WKS-u. Był z tym klubem w czasach kiedy ten spadał nawet do trzeciej ligi. Rozegrał dla Śląska 177 spotkań, jednak jak sam mówi, szkoda, że nie dane mu było dłużej reprezentować barw swojego ukochanego klubu. Postanowiliśmy wrócić do tamtych czasów i porozmawiać z byłym bramkarzem Śląska.  



 

Zacznę od najbardziej oczywistego pytania. Co u pana słychać? 
Jestem koordynatorem do spraw młodzieży w Pomorzaninie Nowogard. Do tego bronię też w pierwszym zespole na poziomie szczecińskiej okręgówki. 

Czyli pomimo wielu lat w tym środowisku, głód do piłki jeszcze nie minął?
Dokładnie, głód dalej jest. Ja powiem więcej. Czuje się na siłach i uważam, że mógłbym jeszcze grać gdzieś na poziomie centralnym. Jednak po spadku Chojniczanki nie było żadnych konkretnych ofert. Postanowiłem wtedy wrócić do Szczecina i poszukać zajęcia, które będzie sprawiało mi radość. Udało się zostać przy piłce. 

Są jeszcze myśli, aby pograć gdzieś na wyższym poziomie?
Miałem zapytanie z Błękitnych Stargard Szczeciński w przerwie zimowej, ale ta oferta mnie nie przekonała. Poza tym po tylu latach gry w piłkę zmieniają się priorytety i myśl o ciągłych wyjazdach też miała tutaj duże znaczenie. Mam rodzinę, której należy się dużo czasu po tych wszystkich latach wyrzeczeń. 

Kiedy ostatni raz rozmawialiśmy przez telefon, aby umówić się na rozmowę, był pan we Wrocławiu. Często pan bywa w rodzinnych stronach?
Sporadycznie. Często przy okazji jakichś spotkań rodzinnych albo świąt. Ostatnio sprzedawałem mieszkanie we Wrocławiu, więc też byłem przez chwile w swoim rodzinnym mieście. Bywam rzadko, jednak nie oznacza to, że zapomniałem o tym gdzie się urodziłem i gdzie spędziłem ponad 20 lat swojego życia. Nie ukrywam, że czasem tęsknie za Wrocławiem. 

Przejeżdżał pan koło "Oporowskiej"?
Oporowska jest dwa przystanki od miejsca zamieszkania moich rodziców, więc przejeżdżałem tamtędy nie raz. Sentyment do tego obiektu jest spory. Spędziłem tam trochę czasu i mam z tym miejscem cudowne wspomnienia. 
Na nowym stadionie też bywałem, jednak tutaj już w charakterze gościa w barwach Pogoni Szczecin. 

Pytam dlatego, bo jestem ciekaw, czy serce mocniej bije widząc tabliczkę z napisem ul. Oporowska?
Wiadomo, że tak. Urodziłem się we Wrocławiu i moim marzeniem zawsze było grać w barwach Śląska. Marzenie się spełniło. Zagrałem 177 spotkań dla tego klubu, mogłem zagrać więcej, jednak z różnych powodów się nie udało...

Romantyczna historia bez szczęśliwego zakończania?
Zgadzam się. Wszystko układało się dobrze do momentu aż nie zbliżał się termin końca mojego kontraktu. Wtedy wszystko zaczęło się sypać. Negocjacje stanęły w martwym punkcie. Włodarze Śląska myśleli, że skoro jestem wychowankiem, to mogę grać dla tego klubu za półdarmo, a ja nie do końca zgadzałem się z takim podejściem. Głównie chodziło o sprawy finansowe, nie będę owijał w bawełnę. Za karę zostałem przesunięty do zespołu rezerw. Więc to nie było tak, że ja najpierw podpisałem umowę w Grecji. a później wylądowałem w rezerwach. Umowę ze Skodą Xanti podpisałem dopiero po zsyłce. Musiałem jakoś reagować, bo wiedziałem, że utknąłem w martwym punkcie i nie mam szans na dogadanie się ze Śląskiem.

Sytuacja była przedstawiana przez klub troszkę inaczej. Próbowano zrzucić winę na zawodnika?
Warunki jakie mi wtedy zaproponowano, były niekorzystne. W tamtym okresie byłem ważną częścią zespołu, a w klubie nikt nie pomyślał, żeby nawet dać mi podwyżkę. Ja nie robiłem żadnego skoku na kasę. Chciałem być tylko potraktowany poważnie i poczuć się doceniony za to co robiłem wtedy dla klubu. Tak się nie stało.


Wielu widziało w panu kapitana na lata w Śląsku. Chłopak stąd, oddany tym barwom. Wyszło inaczej. Zadra w sercu pewnie jest?
Oczywiście, że jest, bo zdaje sobie sprawę, że to nie do końca z mojej winy tak potoczyły się sprawy. Kibicom przedstawiane były troszkę inne wersję niż miały miejsce w rzeczywistości. Niestety, wtedy w klubie byli tacy, a nie inni ludzie i ja nie miałem na to wpływu. Szkoda.

Kibiców chyba jednak najbardziej zabolał ten epizod w Zagłębiu Lubin...
Wiedziałem, jakie są animozje między kibicami, jednak ja nie miałem wtedy wyjścia. Temat wypłynął na lotnisku w Atenach, zaraz po podpisaniu kontraktu ze Skodą. Jeden z bramkarzy Zagłębia doznał wtedy urazu, a ja nie chciałem stać w miejscu, tylko się rozwijać. Wiadomo, że trenowanie i obcowanie z zawodnikami ówczesnego mistrza Polski lepiej przygotuje mnie do wyjazdu niż trenowanie w rezerwach Śląska, w których wtedy nie było nawet trenera od bramkarzy. Musiałem pomyśleć o sobie. Nie ukrywałem swojego przywiązania do Śląska i zawsze o nim będę wspominał. Od początku swojej przygody z piłką mówiłem, że są tylko dwa kluby, dla których bym nie zagrał. Arka Gdynia i Widzew Łódź. Co do reszty, to jest nasza praca i trzeba czasem łapać okazje. Wiadomo, że Grecja była atrakcyjnym kierunkiem pod każdym względem. Skoro nie mogłem zostać w Śląsku, to nie mogłem odmówić takiej ofercie. 

Bywały od tego czasu jakieś nieprzyjemności wynikające z tej całej sytuacji?
Nie, absolutnie. Może jakieś pojedyncze przypadki kiedy przyjeżdżałem do Wrocławia jako bramkarz Pogoni. Gdzieś tam ktoś krzyknął, ale poza tym kibicie potrafili mnie zrozumieć. Mam wielu kolegów, którzy są zagorzałymi kibicami Śląska i cała ta sprawa odbyła się bez nieprzyjemności. Kibice też zdają sobie sprawę z tego, że to jest część naszej pracy. 

Był moment, że powrót do Śląska był naprawdę realny?
Było blisko. Kiedy grałem w Pogoni i byłem po dwóch dobrych sezonach, dostałem telefon od Darka Sztylki z zapytaniem, czy nie chciałbym wrócić. Odpowiedziałem, że nie ma problemu, czekam na konkrety. Moje rozmowy na temat nowej umowy w Szczecinie utknęły w miejscu, jednak kiedy dowiedzieli się, że Śląsk się mną interesuje, przyspieszyli sprawę i zaproponowali mi jeszcze lepsze warunki niż te, które pierwotnie mi przedstawiono. 

Jakie plany po zakończeniu kariery?
Będę chciał iść w trenerkę. Jednak wolę szkolić młodzież. Fajnie będzie mieć możliwość rozwijania nowego pokolenia. Grałem wiele lat w piłkę i chciałbym przekazać swoje doświadczenie innym, żeby pomóc im osiągnąć podobne albo i nawet większe sukcesy.

Gdyby ktoś zadzwonił ze Śląska i zaproponował pracę przy szkoleniu młodych bramkarzy, to co pan by zrobił?
Póki co mam ułożone życie w Szczecinie. Żona pracuje, dziecko chodzi tutaj do szkoły, jednak wiadomo, wszystko można dogadać. Zresztą, Darek (Sztylka – przyp. Redaktor) ma mój numer, więc jak chce to może zadzwonić. 

Może miejsce w bramce rezerw Śląska? Takie doświadczenie w tym zespole na pewno by się przydało.  Z Piotrem Jawnym pewnie dobrze się znacie.
Pewnie, że tak. Proszę go ode mnie serdecznie pozdrowić. Robi tam naprawdę świetną robotę. Śledzę na bieżąco Śląsk w drugiej lidze i cieszę się, że tak dobrze im idzie. Fajnie, że byli zawodnicy zostali w klubie docenieni i pracują w Śląsku. Darek Sztylka, Piotrek Jawny czy Krzysiu Wołczek. To są ludzie, którzy mają Śląsk w sercu i byli z nim na dobre i na złe. Warto takich ludzi doceniać.

Z kim pan jeszcze utrzymuje kontakt z tamtych lat?
Najbliższy kontakt miałem i mam nadal z Robertem Rosińskim. Z Dariuszem Sztylką też miałem kiedyś dobre relacje, jednak ten kontakt troszkę się urwał. Darek ma teraz dużo obowiązków. Poza tym kiedyś spotkałem Marcina Wielgusa, Tomka Kosztowniaka. Jak jestem we Wrocławiu, to czasem uda się z kimś chwilę pogadać. Pamiętam, że jak był mecz rezerw Śląska z Chojniczanką przy Oporowskiej, to akurat byłem we Wrocławiu i podjechałem zamienić kilka słów z Tomkiem Hryńczukiem. 

Słychać w pana głosie spory sentyment do tamtej ekipy i tamtych czasów.
Oczywiście. Grałem w Śląsku wiele lat, ale atmosfera w tamtych czasach w zespole zawsze była niesamowita. Wielu chłopaków z regionu. To jest coś, czego się nie zapomina. W klubie bywało różnie, bo zdarzało się, że wypłatę widziałem raz na osiem miesięcy, jednak tak jak my wtedy się razem trzymaliśmy, to było coś wyjątkowego. Potrafiliśmy odbić się po spadkach i awansować pomimo tego, że w klubie było biednie. Dlatego z uwagi na to pamiętam jak się cieszyłem kiedy Rok Elsner strzelił bramkę w Krakowie na wagę mistrzostwa Polski. To był niesamowity moment. Mam nadzieje, że jeszcze kiedyś będzie nam dane przeżyć podobne chwile. 

Jest szansa ujrzeć pana w niedługim czasie na meczu Śląska?
Myślę, że tak. Niech już tylko wszystkie te sprawy pandemiczne wrócą do normy, to z miłą chęcią przyjadę na stadion obejrzeć mecz Śląska. Śledzę każde spotkanie jak tylko czas i obowiązki mi na to pozwalają. 

Chciałby pan coś przekazać kibicom z Wrocławia?
Oczywiście chciałbym wszystkich serdecznie pozdrowić i życzyć, abyśmy nie musieli czekać tyle na następne mistrzostwo, jak pokolenie które pamiętało tytuł w '77 roku.

To umówmy się, że jeżeli Śląsk zdobędzie mistrzostwo, to widzimy się na Rynku podczas mistrzowskiej fety.
Nie ma problemu. Mam w domu koszulkę i szalik, przyśpiewki dalej pamiętam, więc przyjeżdżam do Wrocławia i świętujemy.

ZOBACZ też: Co musi zrobić Śląsk, by zagrać w Europie? (ANALIZA)

Bądź na bieżąco! Obserwuj Śląsknet na kanale WhatsApp. Odwiedź nas także na Facebooku, YouTubie, X (Twitterze), Instagramie oraz TikToku.