Łódź zatopiona w błocie
23.02.2013 (17:47) | Michał Zachodny


Trener Śląska komentujący w piątek stan murawy mylił się mówiąc, że bardziej nadawałaby się dla siatkarzy plażowych. Śnieg zrobił z piaskiem swoje i już po rozgrzewce widać było, że bliżej będzie zapasom w błocie, niż tej letniej dyscyplinie sportu. Najwięcej problemów mieli wysocy piłkarze, Kaźmierczak i Wasiluk, których koordynacja ruchowa pozostawiała wiele do życzenia.
Obydwie drużyny mocno weszły w spotkanie, ale brakowało Widzewowi i Śląskowi płynności w przejściu z obrony do ataku. Piłkarze polegali bardziej na indywidualnych błędach w przyjęciu czy przy podaniach, szybko wyprowadzając kontry i terroryzując nerwowo grających stoperów. Twardo grał Spahić, lecz z piłką przy nodze było już bardzo słabo a ilość nieporozumień z Ćwielongiem przerażała i prowadziła do wielu pretensji pomocnika gospodarzy.
To jednak Widzew miał lepsze szanse na starcie - najpierw Alex Bruno zmusił Kelemena do interwencji i wybicia piłki na rzut rożny. Dośrodkowanie golkiper Śląska co prawda wypiąstkował, ale wprost na głowę bardzo aktywnego Mariusza Stępińskiego, który przy próbie przelobowania trafił w poprzeczkę. W dziesiątej minucie już gospodarzy nic nie uratowało - fenomenalne diagonalne podanie rozbiło uśpioną obronę Śląska, a zaspany Tadeusz Socha nie dogonił Bartłomieja Pawłowskiego, który spokojnie wykończył szybką akcję Widzewa.
Drużynę Levy'ego to podrażniło, Śląsk ostrzej podszedł do pressingu, a i szybciej rozgrywał piłkę. Bardzo aktywny był Sobota, lecz jego akcje były marnowane kiepskimi wyborami Diaza i Sochy. W piętnastej minucie panikę wywołał błąd Dragojevicia, który wypuścił piłkę po płaskim dośrodkowaniu jednak jego obrońcy zdołali wyblokować uderzenie argentyńskiego napastnika Śląska na rzut rożny. Stały fragment gry udało się zamienić na gola, gdy odpuszczony Kaźmierczak wymusił obronę bramkarza, a Wasiluk z bliska dobił do pustej bramki.
Nie był to jednak koniec ataków Śląska, który odsunął na chwilę problemy z defensywą i starał się wykorzystać swoją przewagę. Cóż z tego, że Mila prostopadłymi podaniami znajdował swoich kolegów na dobrych pozycjach, jeśli nie byli oni wystarczająco skuteczni? Dragojević kilkoma interwencjami podniósł swoją pewność, ale Ćwielong z Diazem powinni przynajmniej po razie wykorzystać sytuacje sam na sam z bramkarzem Widzewa. Potem to goście się obudzili i przyszła kolei na popisy Kelemena - bardzo nerwowo grającą obronę musieli też ratować desperackimi wybiciami pomocnicy. Po komicznym kiksie Wasiluka i dośrodkowaniu Bruno, piłka po raz kolejny odbiła się od poprzeczki bramki gospodarzy.
W przerwie Radosław Mroczkowski zdjął kiepsko grającego Gavricia, który notorycznie był objeżdżany przez Sobotę. Widzew również mocniej wszedł w drugą połowę i przez kilka minut okupował pole karne Śląska - znów błyszczał osiemnastoletni Mariusz Stępiński, a w środku pola błyszczał Krystian Nowak. Napastnik Widzewa najpierw po indywidualnej akcji prawie przedarł się przez dwóch stoperów gospodarzy, a następnie bez krycia głową uderzył wprost w rękawice Kelemena. Wcześniej szybką kontrę Śląska zmarnował Stevanović, niepotrzebnie uderzając szpicem z szesnastki, gdy miał jeszcze czas na wypracowanie sobie lepszej pozycji.
Po godzinie gry tempo mocno spadło, a żadna z drużyn nie potrafiła ani przejąć pełnej kontroli nad wydadrzeniami na boisku, ani nawet z przypadku stworzyć zagrożenia - kilka dośrodkowań Sochy było tak marnej klasy, że nie kwalifikowało się nawet do kategorii kiksów. Zmienić obraz gry miał Łukasz Gikiewicz, który zastąpił nieskutecznego Diaza, ale to po innych widać było zmęczenie materiału. Przygasły skrzydła Śląska, a zwłaszcza Piotr Ćwielong. Na kwadrans przed końcem to jednak ponownie Marek Wasiluk zmusił Dragojevicia do interwencji - zamieszanie po jego paradzie w szesnastce Widzewa było spore, ale desperackie bloki gości oddaliły zagrożenie.
Wreszcie, na dziesięć minut przed końcem, Śląsk wyszedł po raz pierwszy na prowadzenie w tym meczu. Kontrę rozpoczął... Sebastian Dudek swoim niecelnym podaniem - Sobota popędził środkiem, odegrał na prawo do Ćwielonga, który dośrodkował do Gikiewicza. Wysoki napastnik mądrze zgrał głową piłkę w niewielką przestrzeń między ostatnim obrońcą i bramkarzem Widzewa, gdzie wbiegł Sobota, ominął bramkarza i z półobrotu wepchnął piłkę do siatki.
Jednak jakim cudem prowadzenie Śląska przetrwało kolejne minuty pozostanie tajemnicą - do dośrodkowania piłkarza Widzewa doszedł Dudek i pięknym uderzeniem w długi róg nie dał szans Kelemenowi... lecz odbita od słupka piłka, mimo rykoszetu od pleców Kelemena, nie wpadła do siatki, ani nie spadła pod nogi dwóm blisko stojącym rywalom. Śląsk ocalał i starał się podwyższyć prowadzenie. Gikiewicz lekceważąco podszedł do sytuacji sam na sam z bramkarzem przeciwnika i spudłował o milimetry. Po chwili Ćwielong z dystansu pomylił się o niewiele więcej. W doliczonym czasie celnie ale lekko uderzył jeszcze Mila, Ćwielonga zmienił Patejuk i zdążył jeszcze spartaczyć świetną okazję. Jednak Widzew, mimo generalnie dobrej postawy, nie zdołał wyrównać i pierwsze sobotnie zwycięstwo Śląska na nowym stadionie stało się faktem - tysięczny mecz w Ekstraklasie uczczono we Wrocławiu trzema ciężko wywalczonymi punktami.
Śląsk Wrocław 2-1 (1-1) Widzew Łódź
Bramki: Wasiluk 16', Sobota 85' - Pawłowski 10'
Składy:
Śląsk Wrocław: Kelemen - Socha, Kowalczyk, Wasiluk, Spahić - Sobota, Stevanović (83 Elsner), Kaźmierczak, Mila, Ćwielong (93 Patejuk) - Diaz (69 Ł. Gikiewicz)
Widzew Łódź: Dragojević - Broź, Abbes, Phibel, Gavrić (46 Kaczmarek) - Bruno (73 Mehdi), Bartosiewicz, Nowak (63 Rybicki), Pawłowski, Dudek, Bruno - Stępiński
Widzów: 12000
Sędziował: Marcin Borski (Warszawa)
źródło: własne