Osowiałe Żubry. Analiza spotkania Jagiellonia - Śląsk

11.03.2011 (01:21) | Andrzej Gomołysek
Na tak grający Śląsk kibice z Oporowskiej czekali od dawna. Ich zespół niemal przez całe spotkanie jawił się jako drużyna lepsza od wicelidera tabeli i sprawiedliwszym rezultatem byłby ten, dzięki któremu trzy punkty powędrowałyby do Wrocławia.


 

Wrocławianie zachowali wyjściowe 4-2-3-1, gospodarze postawili na 4-4-1-1. Taki stan rzeczy zapewniał białostoczanom przewagę na skrzydłach, jednak Śląskowi udało się zdominować środek pola.







Bardzo dobre zawody notował ruchliwy Ćwielong, wiele dobrego można powiedzieć również o podchodzącym głęboko pod akcję Kaźmierczaku. W ten sposób w centralnej strefie goście mieli więcej zawodników, w dodatku zaskakująco jak na siebie samych często zmieniających pozycję, co pozwalało na dość skuteczne rozgrywanie futbolówki. Efektem były dwie szanse Mili, jedna Ćwielonga oraz gol Kaźmierczaka. Dwójka defensywnych pomocników Jagiellonii brała coraz mniejszy udział w rozegraniu, musząc cofać się coraz głębiej, by powstrzymać zagrożenie. W ten sposób położona została praktycznie cała organizacja gry gospodarzy. Wprawdzie na skrzydłach było mnóstwo miejsca, tyle że nie było jak piłki z flanki rozprowadzić. Za każdym razem defensywni zawodnicy Śląska kontrolowali odległości pomiędzy zawodnikami Jagiellonii i skutecznie absorbowali zarówno środkowych, jak i mogących ewentualnie szukać swoich sił w ofensywie bocznych obrońców.



Duża liczba sytuacji gości brała się zaś z tego, że kiepsko reagowała defensywa białostoczan. Śląsk swoje akcje inicjował ze środka, tymczasem skrajni obrońcy Jagi mimo wszystko czekali na flankach. Co ciekawe – nierzadko w końcu w ich stronę w końcu schodził zawodnik z piłką, ale wyciągając ze środka przynajmniej jeszcze jednego zawodnika. Tego zawodnika brakowało później w środku i na więcej mogli pozwolić sobie gracze z Wrocławia, którzy znajdowali się w tym sektorze. Sama postawa gości, którzy jeszcze pięć dni wcześniej w ataku prezentowali się ospale dziwiła, ale co najmniej takim samym zaskoczeniem były proste błędy graczy z Białegostoku. Fakt, że w większości były to błędy wymuszone (co pozwala znacznie wyżej cenić te akcje niż choćby trzy gole wbite pół roku temu Cracovii), tym niemniej kto mógł się spodziewać, że tak seryjnie zacznie popełniać je najlepsza obrona ligi.



Kilka rzeczy w grze Śląska jednak niepokoi. Jak choćby wystawianie na szpicy napastnika, który raczej był sprowadzany bardziej jako ten odciążający w grze głównego egzekutora, niż klasyczny łowca goli. W efekcie Gikiewicz starał się możliwie wszędzie szukać gry, a szansy na stworzenie jakiejkolwiek sytuacji i tak nie miał. Prawdopodobnie jest to jednak tylko wyjście tymczasowe, do czasu, aż wydobrzeje Diaz lub gotów do gry będzie Vukelja. Nadal kłopotem jest też gra bocznych obrońców –przy 4-2-3-1 to na nich spoczywa rola zapewnienia szerokości w rozegraniu. Tymczasem Pawelec zbytnio nie angażował się w grę do przodu, zaś Socha momentami angażował się wręcz za bardzo. W tym meczu jednak na wysokości zadania stawali środkowi, którzy dobrze przenosząc się z rozegraniem, sami zajmowali przestrzeń odpowiednią do rozegrania futbolówki. Trzeba jednak pamiętać, że w sytuacji, kiedy rywal będzie bardziej nastawiony na obronę niż na strzelania goli, wejścia skrajnych defensorów będą już koniecznością.



Kibice Śląska nie powinni popadać w hurraoptymizm. Zespół z Wrocławia zagrał bardzo dobre zawody, ale rywal pozwolił na zaskakująco wiele. Legia prawdopodobnie tego błędu już nie popełni, trudno też powiedzieć, jak będzie z drużynami nastawionymi głównie na defensywę. Niezależnie jednak od tego jak będzie, w porównaniu do sytuacji sprzed pół roku, Śląsk jest przynajmniej jeden poziom piłkarskiego wtajemniczenia wyżej.