Pawłowski: Co dałoby mi dyskutowanie z trenerem? (WYWIAD)
05.08.2022 (06:00) | Jakub Luberda
fot.: Mateusz Porzucek
Przed meczem Śląska Wrocław z Widzewem Łódź porozmawialiśmy z piłkarzem łączącym oba te kluby, Bartłomiejem Pawłowskim. Jak z perspektywy czasu patrzy na swoją przygodę w Hiszpanii, czy był sprawiedliwie potraktowany przez trenera Magierę oraz czego brakuje mu poza Wrocławiem?
Zaczniemy od ciekawostki. Wiesz, jaki inny mecz odbywał się dnia, w którym wybiegłeś na murawę Camp Nou w barwach Malagi?
Nie wiem.
Śląsk grał z Widzewem (3:1)
O, dziennikarze lubią takie takie smaczki (śmiech)
Gdy przychodziłeś do Widzewa, mówiłeś, że wiedziałeś, że tam wrócisz, a także że ufasz klubowi i wróci on na swoje miejsce - do ekstraklasy. Zejście poziom rozgrywkowy niżej to była dosyć odważna decyzja, choć z perspektywy czasu można śmiało powiedzieć, że słuszna?
Gdy odchodziłem z Widzewa, jak jeszcze byłem młodym chłopakiem, to mówiłem, że będę chciał wrócić. Wtedy klub chylił się ku upadkowi i zjeżdżał w dół. Były duże problemy organizacyjno-finansowe. Tak naprawdę tylko przypomniałem ten wątek. Rzeczywiście, bardzo dużo osób mi mówiło, w tym koledzy ze Śląska, że jest to ryzykowny ruch sportowo. Ja się tego nie bałem, byłem pewny siebie od samego początku, a tak w zasadzie to już przed odejściem czułem się bardzo pewnie. Nie było to dla mnie uwłaczające, nie czułem ryzyka. Wiedziałem, że damy radę w Łodzi zrobić awans.
Na pierwszoligowych boiskach strzeliłeś 6 goli w 10 meczach. Potrzebowałeś wtedy takiego mentalnego przełamania?
Nie. Zagrałem 10 meczów, strzeliłem 6 bramek i miałem 2 asysty. Trenowałem dużo indywidualnie, bo we Wrocławiu zostałem przesunięty do drugiego zespołu, ale na treningu doznałem urazu. Można powiedzieć, że byłem 3 tygodnie bez regularnego treningu, ale już w pierwszym sparingu w Łodzi strzeliłem 2 bramki, więc nie czułem ciśnienia i presji na przełamanie.
W swoich wypowiedziach nie ukrywasz, że jesteś kibicem Widzewa, jednak patrząc na twoją karierę niespecjalnie to widać. Planujesz zostać teraz w Łodzi na dłużej i napisać tu swój kawałek historii?
Ja od dziecka jeździłem na mecze Widzewa i mu kibicowałem. Moja pierwsza koszulka piłkarska w życiu to była koszulka Artura Wichniarka. Byłem emocjonalnie związany z klubem. W dzieciństwie moja babcia mieszkała dwie ulice od stadionu, więc słyszałem wszystko, co tam się działo. Byłem tym, że tak powiem kolokwialnie, podjarany. Kiedy przychodziłem do Widzewa z Jagielloni, miałem 19-20 lat i myślałem, że uda mi się zostać na dłużej, ale klub miał problemy finansowe. Nie płacił regularnie, co przekładało się na problemy prywatne, bo musiałem pożyczać pieniądze np. od rodziców, mimo grania w ekstraklasie, więc skorzystałem z opcji, żeby wtedy wyjechać.
Jak zmienił się Widzew na przestrzeni lat?
To jest zupełnie inny klub. Nie ma za dużo wspólnego z tym RTS-em. Teraz jest po reaktywacji - nowy stadion, tak naprawdę tylko kibice pozostali ci sami, pozostały barwy i herb. Nawiązując do tradycji sportowych, to piszemy historię na nowo.
Po powrocie do Widzewa otrzymałeś bardzo dużo wsparcia od kibiców Widzewa, którzy są pewnym ewenementem na skalę Polski, co pokazali będąc w czołówce pod względem frekwencji na stadionie w całym kraju, nawet grając w niższych ligach. Tak wiele oddanych klubowi fanów to dodatkowa presja czy raczej dodatkowa motywacja?
Ja się tutaj wychowywałem, kibicując Widzewowi i chodząc na mecze. Jeszcze na starym stadionie to się czuło i ja zawsze chciałem być częścią tego wszystkiego. Grać dla tej publiczności. Dla mnie to było spełnienie marzeń, żeby jako 19-letni chłopak zagrać w barwach Widzewa. Na pewno przed każdym meczem jest dreszczyk emocji i tak powinno być. Trzeba poczuć ten stres, tylko pytanie, czy uda ci się przekuć to na pozytyw, czy będzie cię to tłamsiło. Dla mnie to był pozytyw.
Jakie są cele Widzewa na bieżący sezon? Spokojne utrzymanie, czy gra o coś więcej?
Wydaje mi się, że cel podstawowy to utrzymanie, biorąc pod uwagę wypowiedzi prezesa w mediach. Czas pokazał w ostatnich latach, że beniaminkowie też potrafili liczyć się w grze w górnej ósemce czy dziesiątce. Zobaczymy, jak będzie to wyglądało i wtedy najwyżej będziemy to weryfikować.
W bieżący sezon wszedłeś doskonale - 3 gole w 3 meczach, w dodatku jeden z nich to stadiony świata. Z taką częstotliwością mógłbyś śmiało powalczyć o tytuł króla strzelców.
Ja nie wpadam w euforię. Cieszę się, że te bramki strzeliłem, ale stąpam twardo po ziemi. Na pewno nie będzie to trwało wiecznie, nie w każdym kolejnym spotkaniu strzelę gola. Wydaje mi się, że kluczem jest to, żeby umieć wykorzystać silne strony zespołu, a mi pomaga to, że jestem w towarzystwie takich piłkarzy, którzy stwarzają mi szansę na strzelanie goli.
Zapytany o swoją przygodę w Maladze w "Robotniczym Talk Show", stwierdziłeś, że ta mogłaby potoczyć się lepiej, gdybyś miał "więcej cierpliwości, mniej grzania się". Czy teraz, na dwa miesiące przed 30 urodzinami, tę cierpliwość już w sobie masz?
Mam już to od dłuższego czasu. Nie jest tak, że wpadam w euforię po dobrym meczu albo zagraniu, albo że wpadam w dolinę, jak zagram słabiej. Potrafię oddzielić pracę, mecz i trening od tego, co dzieje się później z moją głową.
A jak było w Maladze?
Jako młody chłopak emocjonalnie przeżywałem grę i słabe zagrania. Ale z perspektywy czasu może to właśnie nazywa się doświadczeniem. Reaguję na to zupełne inaczej.
W “Robotniczym Talk Show” powiedziałeś również, że mimo regularnych występów w Śląsku w rundzie jesiennej, spodziewałeś się, że wasze drogi się rozejdą. Trener Jacek Magiera już wcześniej dawał ci takie sygnały?
Tak. Od samego początku, gdy przyszedł do klubu, to dało się to wyczuć.
Musiało to być mocno demotywujące.
Na pewno nie pomagało, ale myślę, że sobie z tym radziłem i pracowałem ciężko. Mając informację, że nie będę grał, dalej bardzo mocno naciskałem i przez połowę rundy grałem regularnie w pierwszym składzie na pozycji całkowicie nowej dla mnie - pozycji ofensywnego obrońcy, popularnie zwanego wahadłowym. W tamtym czasie mogłem być z siebie zadowolony, bo w tych 8 meczach miałem 2 asysty, chociaż zmarnowałem też 2 bardzo dobre sytuacje, co jest kamyczkiem do mojego ogródka. Jedną w meczu z Cracovią i jedną z Radomiakiem. Ale takie jest sportowe życie, mogę mieć wpływ na swoją dyspozycję i dawać z siebie wszystko, ale na koniec wszystko w swojej głowie weryfikuje trener.
Twoją przygodę w Śląsku można łagodnie określić jako niefortunną. Dosyć szybko po twoim przyjściu zmienił się trener, który całkowicie zmienił ustawienie, co wymusiło poniekąd na tobie zmianę pozycji. Będąc obiektywnym, twoje początki na wahadle nie były łatwe, ale miałem wrażenie, że z meczu na mecz wyglądałeś na tej pozycji coraz lepiej. Czy decyzja trenera, aby cię odstawić, była twoim zdaniem sprawiedliwa?
Nie wiem, czy to była decyzja trenera - może tak, może nie. Nie chcę w to wchodzić. Ja mam wobec samego siebie za grę w Śląsku czyste sumienie, bo zawsze dawałem z siebie wszystko i uważam, że w tych okolicznościach, kiedy w wieku 29 lat pierwszy raz grałem na obronie, to twoja teza pokrywa się z moimi przemyśleniami. Początki miałem ciężkie, musiałem szybko się pewnych rzeczy uczyć. Pamiętam, że popełniłem błąd, którego konsekwencją była stracona bramka w 90 minucie z Lechią Gdańsk i to był mój jedyny błąd, po którym bezpośrednio straciliśmy gola. Potem udało mi się to wyeliminować. Pamiętam, jak miałem później indywidualną odprawę z asystentem trenera, który pokazał mi dużo takich momentów na przykładzie piłkarzy grających w Champions League, z czego skorzystałem. Od dobrego trenera zawsze da się czegoś nauczyć.
Dziwna wydawała się również decyzja, by próbować przystosować cię właśnie do tej gry na wahadle. Jesteś zawodnikiem o usposobieniu ofensywnym, więc jak do tego doszło? Jak trener Magiera próbował przekonać cię, do zmiany pozycji?
Nie próbował mnie przekonać. Dostałem prostą informację - albo pójdę tam rywalizować, albo nie będę grał w ogóle. Dla mnie, jako sportowca, było to ambicjonalne, bo zawsze chcę grać i udowodnić, że się nadaję. Gdyby ktoś mi powiedział “Bartek załóż rękawice, będziesz się rzucał”, to próbowałbym się rzucać najlepiej na świecie. Tak do tego podchodzę.
W "La Polemice" u Dominika Piechoty powiedziałeś kiedyś, że "każdy trener ma zawsze rację i trzeba się tego nauczyć". Podtrzymujesz te słowa?
Tak, no bo co dałoby mi, gdybym dyskutował z trenerem. Powiedziałby mi “Bartek, u mnie będziesz grał tu i tu”, a ja bym mu powiedział, że nie będę? Nie miałoby to sensu. Pytanie tylko, czy podejdę do tego z chłodną głową i będę próbował przestawić się tak, żeby grać, czy się obrażę i wpłynie to negatywnie na mój trening. Tylko wtedy nie podszedłbym do tego profesjonalnie.
Zostawiając już wątek twojego odejścia ze Śląska, chciałbym spytać jak wydobyć z Bartłomieja Pawłowskiego to, co najlepsze. Na boisku czujesz się lepiej mając konkretne zadania taktyczne do spełnienia, czy wolisz, gdy trenerzy pozostawiają ci trochę luzu i możliwość improwizacji?
Są takie zadania, które są dla piłkarza naturalne. Przechodzisz cykl szkolenia od 7-8 roku życia i od 12-14 jest już wiadome, jaką masz specyfikację i gdzie będziesz grał. Tak przynamniej wynika z moich obserwacji. Jeżeli grasz od tego 12 roku życia w ofensywie, wszystkie mecze i treningi na “10” czy na skrzydle, a w wieku 29 lat po raz pierwszy grasz na obronie, to mimo wszystko, po tych wszystkich latach są jakieś wytrenowane automatyzmy, przez co zdarzają się błędy. Nie jest jednak tak, że w późniejszym wieku czegoś nauczyć i ja też chciałem nauczyć się czegoś nowego.
Jesteś zawodnikiem, który bazuje na motoryce, lubisz pojedynki 1 na 1, więc często jesteś też pewnie faulowany. Podpisałbyś się pod zdaniem, że sędziowie powinni bardziej chronić ofensywnych piłkarzy?
W erze VAR-u już są chronieni. Piłkarze przeciwni nie pozwalają już sobie na to samo, bo takie zagrania, których sędzia nie widzi, jak szturchnięcie łokciem, przytrzymanie za koszulkę po weryfikacji VAR-u i tak kończą się np. rzutem karnym. Jest tego dużo mniej niż kiedyś.
Przed nami spotkanie, na które bardzo mocno mobilizują się kibice obu drużyn. Zawodnicy Widzewa starcie ze Śląskiem również traktują w specjalny sposób, czy jest to mecz jak każdy inny?
Z mojej perspektywy w każdym meczu tego sezonu gramy o 3 punkty. Nie podchodzimy do któregoś przeciwnika z jakimś nadmiernym respektem. Wiadomo, że w ostatnich meczach, mimo tego, że graliśmy naprawdę dobry i widowiskowy futbol, to zapłaciliśmy frycowe, bo nadzialiśmy się na dobre akcje przeciwników. Musimy tego uniknąć. Śląsk Wrocław to klub, który od wielu lat gra w ekstraklasie, ostatnio występował w Conference League, w czym też brałem udział, także jakość piłkarska na pewno jest w piłkarzach Śląska, a my musimy zrobić swoje i zagrać dobry mecz.
Jak wspominasz generalnie swój pobyt w Śląsku?
Bardzo dobrze. Kilka bardzo fajnych momentów, właśnie awans do europejskich pucharów. Miasto bardzo podobało się mi i mojej żonie, stadion również. Bardzo pozytywnie do tego podchodzimy.
Jest coś we Wrocławiu, czego teraz ci brakuje?
Mam dom we Wrocławiu i czasami brakuje, żeby u siebie posiedzieć (śmiech).
Zastanawiałeś się już, co będziesz robił po karierze, czy jeszcze za szybko na takie przemyślenia?
Za szybko. Nie czuję, że to już ten moment, że powoli znajduję się po drugiej stronie. Znajduję się w takim wieku, że zajmę się tym kiedyś.
Gdy patrzysz z perspektywy czasu na swoją karierę, odczuwasz niedosyt, czy raczej bierzesz to, co jest i jesteś zadowolony z jej przebiegu? Nie każdy zawodnik ekstraklasy może wspominać w końcu występ od pierwszych minut na Camp Nou z Barceloną.
To jest bardzo trudne pytanie, wiesz? Z perspektywy czasu uważam, że tego, czego zabrakło mi za granicą, to trochę czasu, bo w Hiszpanii miałem tylko rok. Przeskok z Polski do takiej ligi “top 5” pokazuje na przykładzie większości polskich piłkarzy, że jest to trudne i w pierwszym roku mało kto potrafi się w tym odnaleźć. Ja też tak czułem - przez ten rok nauczyłem się wielu rzeczy, spojrzałem na piłkę w inny sposób. Bardziej uporządkowany i taktyczny, bardziej ułożony. Mniej było gry długą piłką, mniej przeszkadzania, a więcej grania. Było sporo rzeczy, których musiałem się w krótkim czasie szybko uczyć.
Mówiłeś kiedyś, że ten przeskok między Polską a Hiszpanią odbywa się nie na poziomie piłkarskim, a taktycznym. Wspominałeś również, że jest to kwestia szkolenia.
Powiem tak. W tamtym czasie, gdy byłem w Maladze, mieliśmy różne testy. Były testy siłowe - robiłem najwięcej podciągnięć na drążku. Testy szybkościowe - byłem w “top 3”. Testy wydolnościowe i skocznościowe - też “top 3”. Wyszkolenie techniczne, strzały i wrzutki też szły mi dobrze, ale później przychodził mecz. Piłka szła z jednej strony na drugą, ja patrzyłem na chłopców w moim wieku i wszystko działało jak w zegarku, jak w automacie. Piłka szła do lewej, oni biegli w prawo. Oni mieli to zakodowane, przeszli ten cykl szkolenia, a ja na pewne rzeczy reagowałem z opóźnieniem. Przewidywanie, rozumienie i czytanie gry to coś, czego musiałem się uczyć.