Pechowa porażka z Legią

20.08.2010 (22:19) | Patryk Reński
Wrocławianie przegrali przy Oporowskiej z warszawską Legią 0:1. Trudno powiedzieć, że zwyciężył lepszy – Legioniści oddali tylko jeden celny strzał na bramkę Mariana Kelemena. Najlepiej spisała się wrocławska publiczność. Fanatycy WKS-u wykupili dziś wszystkie bilety, by dopingować swoich pupili.


 

Zgodnie z zapowiedziami piłkarze Śląska absolutnie nie przestraszyli się utytułowanego rywala i grali z Legią jak równy z równym. Pierwsza połowa należała do wrocławian – to oni stworzyli sobie więcej sytuacji pod bramką Marijana Antolovicia i dłużej utrzymywali się przy piłce. Podopieczni trenera Ryszarda Tarasiewicza mądrze rozgrywali akcje i biegając szukali pozycji. Z dobrej strony pokazali się w pierwszej części przede wszystkim skrzydłowi Zielono-biało-czerwonych. Większość akcji przechodziła przez Piotra Ćwielonga lub przez Waldemara Sobotę. Ten drugi wielokrotnie ośmieszał wręcz swoich rywali dryblingami i niekonwencjonalnymi przyjęciami.



Śląsk częściej strzelał na bramkę Legii, lecz większość piłek lądowała w rękach Antolovicia. Najbardziej klarowną sytuację do zdobycia gola mieli jednak warszawianie. Kilka minut przed przerwą podanie w polu karnym otrzymał Takesure Chinyama, który błyskawicznie zdecydował się na strzał, ale futbolówka po tym uderzeniu znacznie minęła prawy słupek bramki Mariana Kelemena. Gdyby nie kiks reprezentanta Zimbabwe, piłka niewątpliwie wylądowałaby w siatce.



Legioniści niczym nie potrafili zaskoczyć gospodarzy w pierwszej połowie. Bardzo skutecznie wrocławianie bronili się przed atakami przyjezdnych, głównie dzięki dobrej grze Amira Spahicia, który nie pozwalał na zbyt wiele Chinyamie.



Nie sposób nie wspomnieć o atmosferze panującej na stadionie przy Oporowskiej. Kibice ubrani w zielone koszulki wypełnili całe trybuny aż do ostatniego krzesełka i bez chwili wytchnienia głośno dopingowali wrocławski zespół. Fanatycy Śląska byli po prostu nie do przekrzyczenia. Mimo szczerych starań, sympatycy Legii, którzy również licznie stawili się we Wrocławiu, nie mogli przebić się przez doping fanów WKS-u.



Drugą połowę Śląsk rozpoczął analogicznie do pierwszej: ostry pressing na połowie rywala i szukanie podaniami bocznych pomocników. Dynamiczna gra wrocławian mogła się podobać. Gospodarze znów kilkakrotnie bliscy byli zdobycia gola. Dwadzieścia minut przed końcem meczu wszyscy złapali się za głowy, gdy piłki w polu karnym minimalnie nie sięgnął Christian Diaz. Legioniści próbowali odpowiedzieć, ale do bramki nie potrafili trafić ani, Vrdoljak ani Rybus. Śląsk powinien zdobyć gola w 77. minucie. W ogromnym zamieszaniu w polu karnym Antolovicia wrocławianie kilkakrotnie próbowali trafić do siatki, a najbliżej był Waldemar Sobota – po jego strzale piłka trafiła w poprzeczkę.



Śląsk może bardzo żałować niewykorzystanych sytuacji. Dziesięć minut przed końcem jedna akcja prawą stroną Macieja Rybusa wystarczyła, aby pokonać Kelemena i wyjść na prowadzenie. Legia z przebiegu meczu może i nie zasłużyła na trzy punkty, ale bez wątpienia goście byli bardziej skuteczni w ofensywie. W samej końcówce do remisu mógł doprowadzić jeszcze Sebastian Mila, ale piłka po mocnym strzale kapitana Śląska nieznacznie minęła lewy słupek bramki Antolovicia. Nikt nie był już w stanie zmienić wyniku – Śląsk pechowo przegrał z Legią 0:1.