Powalczyli: Lech – Śląsk 2:1 (0:0)

28.02.2018 (22:47) | Adam Osiński
Śląsk tym razem zostawił po sobie dobre wrażenie, ale nie ugrał nawet punktu. Gole w Poznaniu padały w samej końcówce. Najpierw trafił dla gospodarzy Ołeksij Chobłenko. Po chwili golem po podaniu Kamila Vacka odpowiedział Marcin Robak. W ostatniej minucie to jednak Lech zadał decydujący cios za sprawą Christiana Gytkjaera.


 

Po bardzo słabym, choć szczęśliwie zremisowanym występie przeciwko Górnikowi Tadeusz Pawłowski znów zdecydował się pomajsterkować przy składzie. Na prawą stronę bloku defensywnego przesunął się dawno tam niewidziany Piotr Celeban, a jego miejsce na środku zajął Igors Tarasovs. Arkadiusz Piech i Sito Riera, którzy wypracowali trzy dni temu gola na wagę remisu, wskoczyli do wyjściowej jedenastki, podobnie jak Dragoljub Srnić. W tej sytuacji zabrakło miejsca dla Michała Chrapka, ponownie bowiem w środku pola wystąpił Augusto.



Portugalczyk i Serb w środku pomocy – na papierze wyglądało to karkołomnie, ale na boisku wypaliło. Na dodatek Lech grał niedokładnie i chyba kompletnie stracił pewność siebie po porażce w Kielcach, dlatego obraz gry był mocno zaskakujący. Gra toczyła się głównie na połowie Lecha, Śląsk swobodnie operował piłką, brakowało tylko groźnych strzałów, ale nawet pod tym względem WKS wyglądał do przerwy lepiej – 2:1 w celnych uderzeniach dla WKS-u. To jednak nie oznacza, że w tyłach było idealnie. Po błędach Riedera i Riery okazje mieli Koljić i Gajos, ale pierwszy z nich strzelił prosto w Słowika, a drugi obok bramki.



Lech przespał pierwszą połowę, ale przebudził się gwałtownie, bo już kilkanaście sekund po zmianie stron powinien prowadzić. Setkę zmarnował Mihai Radut, którego strzał z bliska instynktownie nogami wybronił Jakub Słowik. To zwiastowało odmianę w grze gospodarzy i rzeczywiście – gra przeniosła się na połowę wrocławian. Podopieczni trenera Pawłowskiego odgryzali się, celnie na bramkę Buricia strzelali Robak i Srnić, ale to Lech sprawiał teraz lepsze wrażenie.



W końcu Kolejorz dopiął swego, a gola po dośrodkowaniu z rzutu rożnego strzelił Choblenko, który wszedł na boisko po zaledwie kwadransie, zmieniając kontuzjowanego Koljicia. Wydawało się, że tym golem Lech przesądził losy spotkania, ale tak naprawdę był to dopiero początek emocji. Dwie minuty później, pół roku po przyjściu do Śląska, w końcu błysnął Kamil Vacek. Czech zagrał w tempo do Marcina Robaka, który minął bramkarza i z ostrego kąta trafił do siatki, znów – jak jesienią – grając na nosie swemu byłemu trenerowi Bjelicy.



Po wznowieniu gry kolejnego cudu w bramce dokonał Słowik, broniąc w sytuacji sam na sam z Choblenką. W ostatniej minucie regulaminowego czasu gry wrzutkę rozpaczy zgrał głową Vujadinović, a Gytkjaer trafił dla gospodarzy po raz drugi. Arbiter od razu gola anulował, dopatrując się spalonego, ale VAR wątpliwości rozwiał i Śląsk, choć zaprezentował się lepiej niż trzy dni wcześniej za swoim boisku, to nie ugrał w Poznaniu nawet punktu.



Lech – Śląsk 2:1 (0:0)

Strzelcy: Choblenko 80, Gytkjaer 89 – Robak 82

Lech: Burić – Gumny, Dilaver, Vujadinović, Kostevych (85 Jóźwiak), Barkroth (59 Situm), Trałka, Gajos, Radut, Gytkjaer, Koljić (15 Choblenko)

Śląsk: Słowik - Pawelec, Celeban, Tarasovs, Augusto (70 Vacek), Pich (66 Chrapek), Rieder, Srnić, Piech (90 Bergier), Riera, Robak

Żółte kartki: Kostevych, Radut, Gajos – Vacek

Sędziował: Bartosz Frankowski

Widzów: 4376