Stevanović: Byliśmy grupą naprawdę dobrych kumpli (WYWIAD)
10.12.2021 (06:00) | Piotr Potępa
fot.: Damian Filipowski
Grał w Hiszpanii i Holandii, w Izraelu oprócz nieuczciwych właścicieli widział spadające bomby, był w szoku po pierwszych treningach u Oresta Lenczyka. Uważa Wrocław za swój dom, dlatego nie chciał opuszczać Śląska. Odszedł przez kuriozalną propozycję przedłużenia kontraktu. Po zakończeniu kariery chce zostać trenerem. Sprawdziliśmy, co słychać u Dalibora Stevanovicia.
Na początek chciałbym zapytać, co u ciebie? W zeszłym roku zakończyłeś karierę. Czym się teraz zajmujesz?
Tak naprawdę to karierę zakończyłem już dwa lata temu, tuż przed początkiem pandemii w marcu 2020. To była dla mnie szalenie trudna decyzja, a wszystko potoczyło się bardzo gwałtownie. Grałem, a przy okazji robiłem licencje trenerskie, kiedy przez pandemię wszystko stanęło na głowie. Uznałem, że nie ma sensu już wznawiać grania i trzeba skupić się na przygotowaniu do roli trenera. Byłem wtedy zawodnikiem Nyonu i miałem trochę szczęścia, bo właściciel ma dwa kluby. Zaproponował mi stanowisko asystenta w Stade-Lausanne, więc można powiedzieć, że rolę zmieniłem płynnie i bez przestojów. Wracając do pytania, wszystko u mnie w jak najlepszym porządku. Po 17 latach gry w piłkę i codziennych treningów na początku było ciężko, bo tak długiej kariery nie można zakończyć tak po prostu, ale ostatecznie życie toczy się dalej, zrobiłem w nim kolejny krok i bardzo się z tego cieszę. Teraz robię licencje trenerskie w Słowenii i liczę na to, że za dwa lata będę szczęśliwym posiadaczem licencji UEFA Pro.
Jeśli zostaniesz trenerem, gdzie najbardziej chciałbyś pracować?
Najważniejsze to pracować w klubie, który ma profesjonalną infrastrukturę, gdzie wszyscy wiedzą czego chcą i mają wyznaczone cele. To jest priorytet, a gdzie chciałbym pracować? Nie wiem, ciężko powiedzieć, bo z trenerami jest jak z piłkarzami. Nigdy nie wiesz co przyniesie przyszłość. Na pewno chciałbym zostać w Europie.
Grałeś w piłkę przez 17 lat, to w zasadzie połowa twojego życia. Jakbyś podsumował swoją karierę?
Zawsze mogło być lepiej. To powinno być motto wszystkich profesji, jakimi może zajmować się człowiek. To samo dotyczy futbolu. Czasem popełniamy błędy, ale ważne żeby wyciągać z nich wnioski. Mimo wszystko, ja jestem bardzo szczęśliwy z tego jak przebiegła moja kariera. Grałem dla topowych klubów w wielu krajach. Piękne doświadczenie.
Żałujesz czegoś?
W zasadzie to nie. Mogę powtarzać, że zawsze mogło być lepiej, ale mimo wszystko, niczego nie żałuję. Wszędzie, gdzie byłem, zostawiłem po sobie dobre wrażenie i otwarte drzwi. To jest dla mnie ważne, bo bez względu na to jaki zawód wykonujesz, zawsze najważniejszym jest być człowiekiem. Tak wychowuję swoje dzieci, codziennie powtarzam im, że przede wszystkim trzeba być dobrym człowiekiem.
Mogłeś w którymś momencie kariery podjąć lepsze decyzje?
Oczywiście, że mogłem, ale nie roztrząsam tego, bo jak ktoś patrzy ciągle w tył, to nigdy nie zrobi kroku w przód. Zawsze powtarzam, że należy myśleć pozytywnie i cały czas patrzeć przed siebie.
W ciągu tych 17 lat zwiedziłeś kawał świata. Który kraj wspominasz najlepiej?
Fakt, miałem to szczęście, że mogłem poznać trochę świata. Powiem ci teraz szczerze, że rozmawiałem nawet o tym ostatnio z żoną i zgodnie stwierdziliśmy, że we Wrocławiu czuliśmy się jak w domu. Zresztą zawsze to podkreślałem w wywiadach, których udzielałem nie tylko polskim mediom. Pamiętam, jak moja żona dowiedziała się, że nie przedłużyłem kontraktu ze Śląskiem. Bardzo to przeżyła i długo musiałem jej tłumaczyć, że czas zrobić kolejny krok. Dzieci też nie były zadowolone z wyprowadzki z Wrocławia. Mówiły już po polsku, miały tu szkołę i kolegów. To był ciężki czas. Zawsze spotykałem się tutaj z życzliwością. W klubie też traktowano mnie bardzo dobrze. Miasto jest przepiękne, stadion fantastyczny, mieliśmy tu też świetną drużynę. Będąc we Wrocławiu po prostu czujesz i wiesz, że to jest twój dom. Bardzo dobrze czułem się też w Holandii i w Hiszpanii, ale nigdzie nie było mi tak dobrze, jak we Wrocławiu.
A której części świata nie wspominasz najlepiej?
Bez dwóch zdań Izraela, ale nie ze względu na kraj, a przez klub do którego tam trafiłem (Maccabi Petach Tikwa - przyp. red.). Nie wiem jak oni funkcjonują dziś, ale wtedy to była naprawdę dziwna organizacja. Właściciele zupełnie nie wywiązywali się z postanowień kontraktu, który ze mną podpisali. Do tego już w pierwszym miesiącu mojego pobytu, w różne miejsca zaczęły spadać bomby. Byłem tam sam bez mojej żony i nowonarodzonego dziecka. Tak, ten transfer to była zła decyzja, chyba najgorsza w mojej karierze. Miałem szczęście, że po dwóch miesiącach zgłosiło się po mnie Vitesse. Powiem jeszcze, że później odwiedziłem Izrael dwa razy i bardzo miło te wizyty wspominam. Poznałem tam bardzo miłych i ciepłych ludzi, więc to nie tak, że jest tam tylko źle. Może miałem po prostu pecha.
No dobrze, to teraz z Izraela lecimy do Wrocławia. Jak to się stało, że trafiłeś do Śląska?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Orest Lenczyk. Legenda klubu.
Właśnie. Trener cię sprowadził, ale na początku nie byłeś jego pierwszym wyborem.
Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Tu nie do końca chodziło o to, czy jestem jego pierwszym wyborem czy nie. Na początku miałem problemy z adaptacją, nie znałem języka. Miałem też trochę problemów zdrowotnych, które trzymały mnie z dala od murawy.
Trener Lenczyk był specyficzny, prawda?
Jak najbardziej. Miał, jakby to powiedzieć… (Dado długo się zastanawia…) innego rodzaju metody treningowe niż te, które do tej pory poznałem. Było mi cholernie ciężko się do tego dostosować, bo to były piekielnie ciężkie treningi. To w zasadzie nie były treningi piłkarskie. Byłem wcześniej w Holandii i Hiszpanii, gdzie 90% czasu trenuje się z piłką, a potem przyszły treningi z trenerem Lenczykiem i zacząłem się zastanawiać co tu jest grane? Sporo mnie kosztowało żeby się do tego dostosować i potrzebowałem na to kilku miesięcy.
No i chyba się opłaciło?
Zgadza się. Trener był specyficzny, ale skuteczny. Klub po wielu latach sięgnął po mistrzostwo Polski. Mieliśmy świetną ekipę. Zawodników znakomitych indywidualnie, silnych mentalnie z ogromnym doświadczeniem w mocnych klubach. Potrafiliśmy radzić sobie z presją. Można więc powiedzieć, że Orest miał też trochę szczęścia, że dostał pod opiekę tak mocną grupę zawodników. Atmosfera w szatni też była znakomita. Mamy więc świetnych zawodników, fantastyczną atmosferę i trenera, który potrafił nas bardzo dobrze przygotować do gry. To musiało się udać. Trener Lenczyk zupełnie zasłużenie stał się legendą tego klubu i nikt mu tego nie odbierze.
Wspomniałeś o atmosferze. Podobno była tak dobra, że powstała nawet grupa imprezowa? Byłeś członkiem tej grupy?
Dla mnie zawsze najważniejsze było profesjonalne podejście. Musisz szanować klub, kolegów z drużyny, ludzi którzy w klubie pracują i szefów, którzy ci płacą. W każdym kraju masz w drużynie zawodników, którzy po ciężkim meczu czy treningu lubią sobie wypić piwo czy kieliszek wina, ale to jest normalne, jeśli masz swoje granice. To nie jest problem, jeśli wiesz kiedy, gdzie i na ile możesz sobie pozwolić. Każdy powinien mieć swoje nieprzekraczalne granice. Co do twojego pytania, to byłoby nie fair gdybym teraz zaczął opowiadać, że była grupa imprezowa i co tam się działo. To, co dzieje się w szatni zostaje w szatni. Najważniejsze było to, co robiliśmy na boisku, nasza ciężka praca i nasze poświęcenie.
Jak wyglądały wasze relacje? Podobno to właśnie atmosfera była kluczem do mistrzostwa.
Zgadza się. Atmosfera była świetna, byliśmy ze sobą bardzo zżyci. Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu nie tylko na treningach, ale też w wolnym czasie chodziliśmy razem na obiady. Byliśmy grupą naprawdę dobrych kumpli.
Jak zapamiętałeś polską ligę?
Na samym początku byłem zaskoczony. Ekstraklasa jest bardzo wymagająca. Cały czas toczysz pojedynki, jest sporo ostrej gry, wślizgów czy starć fizycznych. Trzeba być naprawdę twardzielem, żeby grać w tej lidze. Jeśli jesteś wystarczająco twardy, jeśli rozumiesz grę i dobrze ją czytasz, a do tego dorzucisz trochę techniki, to masz szansę być wśród najlepszych w tej lidze. Miałem szczęście, że trafiłem do drużyny z zawodnikami z najwyższej półki, bo przecież kilku z nich trafiło potem do kadry, niektórzy wyjechali do zagranicznych lig. To świadczy o tym, że w Polsce dobrze pracuje się z młodzieżą, co zresztą widać też po waszej kadrze. Macie niesamowitych zawodników grających w niesamowitych klubach. Wierzę, że za 5-6 lat wskoczycie na jeszcze wyższy poziom.
Jak wspominasz Stanislava Levego? On dawał ci zdecydowanie więcej okazji do gry niż Lenczyk.
Zupełnie inna wizja futbolu niż Orest. Levy oczekiwał zdecydowanie szybszej, technicznej gry. To my mieliśmy prowadzić grę, odbierać piłkę zaraz po jej stracie i błyskawicznie przechodzić z obrony do ataku. Za Levego graliśmy naprawdę ładną piłkę. Po nim przyszedł trener Pawłowski, który jeszcze bardziej podkręcił tempo naszej gry. Oczekiwał jak najmniejszej liczby kontaktów z piłką, żebyśmy mogli przesuwać się jeszcze szybciej. To był już w 100% współczesny futbol.
Dlaczego odszedłeś ze Śląska? Klub próbował cię zatrzymać?
Tak, prezesem był wtedy Paweł Żelem, a dyrektor sportowy przyszedł z Legii, nie pamiętam jego nazwiska (Marek Drabczyk - przyp. red). Mieliśmy kilka spotkań, próbowali mnie zatrzymać, ale to wiązałoby się z obniżeniem mojej pensji o prawie 70%, więc chyba rozumiesz, że nie mogłem tego zaakceptować. Nie mogę powiedzieć, że nie okazano mi szacunku za to co osiągnąłem dla klubu i za moje poświęcenie, ale musicie zrozumieć, że moja duma nie pozwoliła mi na rezygnację z aż 70% wynagrodzenia. Wyobraź sobie, że dziś ciężko pracujesz, osiągasz sukcesy, a jutro przychodzi twój szef i mówi: słuchaj, lubię cię, jesteś świetnym pracownikiem, jesteś dla nas kluczowy, ale jak chcesz tu zostać to musisz zrezygnować z 70% wynagrodzenia. No nie, to było coś na co absolutnie nie mogłem się zgodzić. Mam swoją godność. Dodam jeszcze, żeby wszystko było jasne. Byłem gotów zrezygnować z części wynagrodzenia, bo rozumiałem problemy klubu. Mogłem sobie pozwolić na rezygnację z 20, 30, a nawet 40, ale nie z 70%. Byłem w najlepszym możliwym wieku dla piłkarza. Miałem 29 lat, odpowiednią siłę i mentalność. Czułem się dojrzałym piłkarzem i dlatego nie mogłem sobie na to pozwolić.
Masz żal do włodarzy Śląska?
Nie jestem na nich zły, wierzę, że starali się wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafią. Może faktycznie nie byli w stanie znaleźć środków finansowych, taki niestety jest futbol. Wszyscy wiemy, że potrafi być okrutny. Żałuję, bo naprawdę bardzo chciałem zostać we Wrocławiu. Jak już ci wspominałem, czuliśmy z rodziną, że tu jest nasz dom, a ja wiele razy myślałem o tym, że mógłbym tu grać do końca swojej kariery. Niestety, życie potoczyło się inaczej, a przeszkoda była nie do przeskoczenia.
Co najbardziej urzekło ciebie i twoją rodzinę we Wrocławiu?
Fantastyczni ludzie, przepiękna architektura. Przez ostatnie 5 lat byłem tu dwa razy. Nadal mam tu przyjaciół. Pamiętam jak pierwszy raz usłyszałem kibiców na stadionie. Niesamowite uczucie, oni dopingowali nas przez 90 minut bez przerwy. Wygrywaliśmy, przegrywaliśmy nieważne oni zawsze za nami stali. Mistrzostwo Polski to także ich zasługa. To było też niesamowite, jak wielu z nich jeździło za nami po Europie. Wrocław i Wrocławianie mają w sobie coś magicznego. To wszystko zawsze zostanie w moim sercu.
Pytałem o ciebie kilku chłopaków z tamtej drużyny. Zaciekawił mnie Rafał Grodzicki. Powiedział mi, że jesteś świetnym człowiekiem, znakomitym piłkarzem, ale beznadziejnym akwizytorem. No dobra, to o co chodzi z tą akwizycją?
Nie bardzo wiem o jaką sprzedaż chodzi Rafałowi… Czekaj, przypomniałem sobie. Były pewne naturalne produkty, które stosowaliśmy przed meczami żeby mieć więcej energii, dostarczały też więcej witamin i poprawiały koncentrację. To wszystko składało się z naturalnych ziół. Sprowadzałem to z USA. Dałem to kiedyś Rafałowi i czuł się po tym bardzo dobrze, miał sporo energii, więc przychodził do mnie i cały czas prosił żebym zamówił to dla niego. Zamówiłem to dla niego, ale jak przyszło, był bardzo zdziwiony, że musi za to zapłacić. Pewnie dlatego teraz ze mnie żartuje.
Kto powinien wygrać Złotą Piłkę?
To wielka szkoda, że Lewandowski jej nie wygrał, kibicowałem mu mocno już w zeszłym roku. Za 2020 niestety nie przyznano nagrody, która ewidentnie należała się właśnie jemu. W tym roku był równie niesamowity jak w poprzednim, ale kiedy masz za rywala Leo Messiego to wygranie takiego plebiscytu staje się piekielnie trudne. To jednak nie zmienia faktu, że to wielka szkoda, że Robert tej nagrody nie dostał, bo zdecydowanie na nią zasłużył.
Na zdjęciu profilowym Whats'appa masz zegarek South Master Banker. Interesujesz się zegarkami? Jest to jakaś forma hobby czy podoba ci się po prostu ten konkretny model?
Nie jest to moje hobby, lubię po prostu ten konkretny model. Właściciel mojego klubu jest też właścicielem firmy Franck Muller. To marka z siedzibą w Genewie, która produkuje jedne z najlepszych zegarków na świecie. Wspieram firmę swojego szefa, do tego bardzo lubię ten zegarek, dlatego znalazł się na zdjęciu profilowym.