To nie tak miało być. Analiza Śląsk - Legia
02.03.2012 (00:15) | Andrzej Gomołysek
Oba zespoły wyszły w 4-2-3-1. Śląsk drugi raz spróbował swojego nowego, wąskiego w ofensywie kształtu. W Legii zadebiutował za to Nacho Novo, będąc na swój sposób wyznacznikiem problemów wrocławian. Wpasował się w grę Legii lepiej w ciągu dwóch tygodni, niż zawodnicy Śląska w nowy system gry, poświęcając na to zapewne cały okres przygotowawczy.
Gra, którą Orest Lenczyk wybrał dla Śląska zależy od kilku filarów. Pierwszym jest to, że skoro pomocnicy grają dość wąsko, szerokość w rozegraniu musi zapewniać boczny obrońca. Faktem jest, że duża ilość zawodników w środku umożliwia lepsze rozprowadzenie piłki. Przy skali zgrania jednak ze sobą zawodników Śląska, a także ich zbyt małej jak na taką grę ruchliwości, nie pozwala to jednak na przesuwanie się do przodu w stopniu, który pozwoliłby na stwarzanie sobie sytuacji.
W meczu z Ruchem wyszło kilka klepek między Milą i Stevanoviciem. Kiedy chorzowianie zacieśnili szeregi, przyjemność się skończyła. Legia zagrała tak od początku. Zaskakująco dobrze z powstrzymywaniem ataków rywali radził sobie Rzeżniczak. Albo w dwa tygodnie stał się znakomitym defensywnym pomocnikiem, albo Śląsk od Sportingu dzielą pod kątem rozprowadzania ataku lata świetlne.
Znamienne jest to, że szerokość rozegrania mimo wszystko zapewniają teoretycznie pomocnicy. Widzimy choćby tutaj, szeroko ustawiony jest Cetnarski, Celeban czeka bardziej z tyłu. Nasuwa się jedno pytanie: czy Cetnarski jest w stanie minąć rywala i zacentrować. Być może. Czy jest w stanie zrobić to lepiej niż Madej/Sobota/a co mi tam - Gancarczyk? Nie.
I tak to wygląda w większości przypadków. Piłkarze, którzy w teorii mają wymieniać piłkę między sobą bardziej w środku, są wypychani na skrzydło. To znaczy bardziej wypychany jest Cetnarski. Drugiego skrzydła nie ma, nawet Stevanović prędzej zejdzie na tę stronę. Sobota też. Czemu? Może dlatego, że wszyscy są prawonożni.
Owszem, nie jest powiedziane, że Celeban nie idzie za akcją, ale zwykle idzie za późno, żeby móc zrobić z tego większy użytek.
Dużo łatwiej w takich sytuacjach było zauważyć rolę Jędrzejczyka, choć on tak naprawdę robić to tylko powinien, a nie musi. Legia ma bowiem w składzie piłkarzy, którzy są w stanie sprawdzić się na skrzydłach.
Pojawia się też jeszcze jedno pytanie. Na ile gracze Śląska są w ogóle przygotowani do tej gry pod względem rozumienia się na boisku. Ta trójka rozgrywających powinna w każdej sytuacji ustawiać się tak, żeby ułatwiać sobie nawzajem rozegranie i kilkoma podaniami rozmontować obronę rywala, skoro sami znajdują się na tyle blisko niego, że o rozegranie może być ciężko.
I na tym celowo skończę. Łatwo by było wypunktować Śląsk po wyniku, ale trzeba pamiętać, że grał godzinę w osłabieniu. Dlatego ograniczam się do gry, kiedy obie drużyny miały po jedenastu zawodników. Jak widać i wtedy kilka rzeczy funkcjonowało nie tak.
Patrząc na zastany w pierwszych trzydziestu minutach obrazek, można było odnieść podobne wrażenia, co po meczu z Ruchem. Boczni obrońcy nie są na tyle aktywni w grze ofensywnej, żeby zrekompensować brak skrzydłowych. Środek zaś nie jest na tyle kreatywny, żeby ta zmiana mogła być opłacalna. Warto zwrócić uwagę na to, że i Legia i Ruch przeciwko Śląskowi zastosowały niekoniecznie wysoki, ale intensywny pressing na zawodnikach w środku pola. Jest to bardzo dobra recepta na Śląsk od bardzo dawna.
Nie jest wykluczone, że w starciu ze słabszym rywalem Śląsk odniesie nagle wysokie zwycięstwo. Będzie to możliwe, jeśli zawodnicy zaczną się lepiej wpasowywać w nowe role, a rywal postawi na inny wariant defensywy niż Legia i Ruch.
Legia z kolei potwierdziła, że organizacją gry wyprzedza pozostałe zespoły w Ekstraklasie. W dodatku trafiła w tym spotkaniu na rywala, który pozwolił jej na bardzo wiele. Celność podań Legii po 30 minucie skoczyła do około 90 procent, sam Rzeźniczak z 43 dłuższych podań miał aż 40 celnych. Owszem, w jakimś stopniu jest to na pewno efekt braku zawodnika. Tylko, że problem Śląska pogłębiło jeszcze wejście Voskampa, który znajdował się zupełnie poza grą. Nagle z filozofii opartej na mocnym środku, zrobiła się filozofia ataku standardowego, w sytuacji, gdy zaczęło brakować jednego zawodnika. Może i nie było czego bronić, ale czy przy 0-3 w dziesięciu było jeszcze co atakować? Czy nie lepiej było poświęcić te 60 minut na doskonalenie tego, co póki co średnio wychodzi?
Owszem, można powiedzieć, że chciało się sprawić kibicom radość próbą ofensywnej gry. Ale to nie nią Lenczyk zdobył w zeszłym roku wicemistrzostwo. Proste środki doprowadziły go znowu na szczyt. Pytanie, czy zostanie przy swoim w nadziei na to, że wszystko zaskoczy, czy wróci do starych, sprawdzonych metod.