Zimą rozważano jego odejście, teraz zagrał z opaską kapitana. ''Ciężka praca zawsze się obroni''
21.04.2025 (19:00) | Marcin Sapuń
fot.: Dawid Kokolski
W meczu z GKS-em Katowice z opaską kapitana zagrał Serafin Szota, który odżył pod okiem Ante Simundzy. - Jestem osobą, która nigdy się nie poddaje i zawsze walczy - powiedział obrońca Śląska po końcowym gwizdku.
Jeszcze w grudniu dużo mówiło się o możliwym odejściu ze Śląska Serafiny Szoty. 26-latek był mocno krytykowany za swoją grę w rundzie jesiennej, ale po przyjściu do klubu nowego trenera sytuacja i opinie o obrońcy uległy całkowitej zmianie. Szota przez trenera Jacka Magierę ustawiany był na boku obrony, co nie było jego nominalną pozycją. Zupełnie inny plan na zawodnika miał Ante Simundza, który nie zgodził się na jego odejście oraz traktował Szotę jako stopera.
Teraz po jedenastu kolejkach rundy jesiennej możemy przyznać, że słoweński szkoleniowiec uczynił z 26-latka zawodnika podstawowej jedenastki, który broni się swoimi występami, jest jednym z lepszych graczy w Śląsku w rundzie wiosennej i ważną postacią w szatni. Dlatego też przy okazji ostatniego meczu z GKS-em Katowice został on wyróżniony przez trenera Simundzę. Z powodów zdrowotnych do końca sezonu nie będzie mógł zagrać Petr Schwarz, który w styczniu został nowym kapitanem Wojskowych. Pomimo że zastępczą Czecha jest Rafał Leszczyński (jako trzeci kapitan), to opaska na sobotnie spotkanie powędrowała właśnie do Serafina Szoty. To na pewno duże wyróżnienie, a jak mówi obrońca, w obecnie trudnej sytuacji każdy musi poczuć się jak kapitan.
- Zrobiłbym wszystko, żeby Szwaniu był na boisku. Nie ważne jest dla mnie, kto ma opaskę kapitańską w tej sytuacji, w jakiej jesteśmy. Zawsze powtarzałem, że każdy musi brać na siebie odpowiedzialność – szczególnie kiedy nie ma tak kluczowej osoby jak Petr, każdy musi jeszcze więcej brać na swoje barki, bo Szwaniu brał bardzo dużo. Teraz musi się to rozłożyć na cały zespół i każdy musi mieć założoną opaskę
- stwierdził Szota.
Opaska kapitana dla stopera to też w pewien sposób symbol przebytej drogi przez zawodnika, który jeszcze pięć miesięcy temu był jedną nogą poza wrocławskim klubem. W rozmowie z dziennikarzami Serafin Szota przyznał, że miał w ostatnim czasie ciężkie momenty, ale jest osobą, która nigdy się nie poddaje, tylko ciężko pracuje. Jej efekty teraz widzimy.
- To prawda, że na przestrzeni ostatnich miesięcy były ciężkie momenty. Jestem jednak taką osobą, która nigdy się nie poddaje i zawsze walczy, ciężko pracuje. Nic nigdy nie dostałem za darmo. Tylko i wyłącznie moja ciężka praca doprowadziła do tego, że gram i jestem dalej w klubie. Ciężka praca zawsze się obroni
- tłumaczył 26-latek.
Ciężka praca również przed całym zespołem, który w sobotę nie zdołał zainkasować punktów i przegrał na własnym stadionie z GKS-em Katowice 0:2. Do końca sezonu wrocławianie rozegrają jeszcze pięć spotkań i jeśli chcą pozostać w Ekstraklasie na kolejny rok, w najważniejszych meczach sezonu nie mogą już grać tak, jak dwa dni temu.
- Pierwsza połowa była bardzo słaba w naszym wykonaniu. Nie realizowaliśmy tego, co trener rozpisał nam przed meczem, z czego na pewno nie jestem zadowolony. Plan na ten mecz był inny. Druga połowa wyglądała inaczej, pewnie dlatego, że wynik był korzystny dla przeciwnika. Wycofali się. Było jednak widać zmianę u nas w nastawieniu. Powiedzieliśmy sobie kilka gorzkich słów w szatni. Dużo zależało od nas. Żałuję, że nasza gra nie wyglądała tak od początku. Zostało jeszcze kilka meczów. Ten dzisiejszy to może taki zimny prysznic dla nas. Musimy po prostu się obudzić, nie możemy tak grać o utrzymanie
- powiedział stanowczo Serafin Szota.