Jak (nie) radzi sobie defensywa bez Tamasa?
08.12.2021 (06:00) | Mateusz Włosekfot.: Mateusz Porzucek
Śląsk Wrocław ma wielkie kłopoty defensywne – te zdanie możemy znaleźć wszędzie, przewijające się w materiałach prasowych, wpisach na Twitterze czy po prostu w zwykłych dyskusjach na temat gry wrocławian. W bloku obronnym oprócz etatowych zawodników, pojawiają się także zaskoczenia, mające spore wahania formy. Postanowiliśmy zastanowić się, czy gra w tyłach Śląska ucierpiała tuż po stracie Marka Tamasa czy to tylko jeden z czynników słabszej dyspozycji?
Uporządkujmy nieco fakty na początku tego wywodu myślowego. Ostatnie 5 meczów drużyny prowadzonej przez Jacka Magierę przyniosło Śląskowi zaledwie 4 punkty oraz najwięcej straconych w tym okresie goli ze wszystkich drużyn ekstraklasy (12). Oczywiście należy pamiętać w tym miejscu o meczu Radomiaka z Piastem, który ze względów epidemicznych odbędzie się w innym terminie, dlatego zespoły te mają spotkanie mniej w statystykach. Ogólnie zielono-biało-czerwoni dali wpakować sobie piłkę do siatki w tej edycji aż 26 razy, a żadna drużyna będąca wyżej od Śląska w tabeli, nie zbliżyła się nawet do tego wyniku (najbliżej: Górnik Zabrze - 21 goli).
WIATR ZMIAN
Jak na analogicznym etapie sezonu prezentowali się wrocławianie przed rokiem? Zdecydowanie lepiej, bo po stronie strat widniała liczba 18 bramek, a Śląsk zajmował wysokie 5. miejsce z 3-punktową stratą do będącego na podium Rakowa. Wiele rzeczy od tamtego czasu uległo zmianie, a jeśli skupimy się na linii defensywnej klubu ze stolicy Dolnego Śląska, to w najczystszy możliwy sposób zobaczymy, jak życie weryfikuje scenariusze i piłkarskie kariery.
- Śląsk - Wisła Kraków (12 lutego 2021r.): Cotugno – Puerto – Pawelec – Stiglec
- Górnik Zabrze - Śląsk (3 grudnia 2021r.): Verdasca – Golla – Bejger (bez wahadeł)
Różnica jest kolosalna. Guillermo Cotugno rozegrał w Śląsku zaledwie 12 meczów, Israel Puerto zmienił Dolny Śląsk na Podlasie, a Mariusz Pawelec przekazuje swoje doświadczenie graczom drugoligowych rezerw Śląska jako grający trener (obecnie przebywa razem z trenerem Krzysztofem Wołczkiem na stażu w lizbońskiej Benfice). Ich miejsce zajęli młody środkowy obrońca z perspektywą rozwoju, stary wyjadacz powracający po ciężkiej kontuzji oraz transferowy last minute z Portugalii. Mecz z Wisłą (1:1) był o tyle istotny, że po nim i jeszcze następnym spotkaniu (w Poznaniu z Lechem) do składu powrócił węgierski żołnierz, który zaczął wyrastać na lidera formacji defensywnej, Mark Tamas.
WĘGIERSKI FILAR
Był to schyłkowy okres rządów Vitezslava Lavicki, który podobnie jak jego następca, zestawianie pierwszej jedenastki zaczynał od 28-letniego Węgra. Początkowo Mark był ustawiany jako pół-lewy stoper u boku Konrada Poprawy (centralnego), a później Israela Puerto. Jacek Magiera lubi tego typu zawodników, silnych, z dobrym czytaniem przestrzeni i będących “dżentelmenami” z piłką przy nodze. W ten wzorzec wpisał się reprezentant Węgier, który w końcówce poprzedniego sezonu opuścił tylko spotkanie z Rakowem (0:2), kiedy nomen omen czerwoną kartkę dostał odrestaurowany przez częstochowskiego szkoleniowca Poprawa. Młody obrońca na chwilę trafił wtedy do “zamrażarki” a po pół godzinie ze Stalą (1:1) zobaczyliśmy go dopiero w 3. kolejce tegorocznej edycji (1:1 z Lechią).
Jeśli mówimy o wpływie Marka Tamasa na drużynę, to nieoceniona staje się końcówka tamtego sezonu, kiedy w pewnym momencie Śląsk przy jego dużym udziale przegrał zaledwie 1 z 10 kolejnych spotkań, a bramki tracone przez “tamten” Śląsk nijak mają się do obecnej postawy zespołu. Wtedy wrocławianie tracili głównie po jednej bramce na mecz, a wyjątkiem stał się pojedynek “na noże” z Podbeskidziem (4:3) oraz wygrany wyjazd w Grodzisku Wielkopolskim z Wartą (3:2). Obecnie wygląda to tak, że Śląsk w ostatnich 4 porażkach tracił przynajmniej 2 gole, a zdarzyła się przecież degrengolada w Poznaniu (0:4) czy niecieczański rollercoaster (3:4). Tam już wrocławianie nie mogli liczyć na Marka Tamasa.
KŁOPOTY TAMASA
No właśnie, Mark w tym sezonie stał się synonimem pechowca. A rozpoczął go znakomicie, bo w historycznym, pierwszym meczu Śląska w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy, uratował wrocławianom zwycięstwo, zdobywając gola głową z estońskim Paide (2:1). Później nie było już tak kolorowo, bo Węgier swoją porywczością i brakiem chłodnej głowy, doprowadził do ponad miesięcznej przerwy w graniu. W wyjazdowym meczu z Cracovią (2:1) postanowił sam rozprawić się z Lukasem Hrosso, sprowadzając go w polu karnym do parteru, za co otrzymał od Komisji Ligi 4 mecze zawieszenia. Świeżo upieczony reprezentant naszych bratanków z Węgier (debiut z Andorą) wrócił na wygrany hit z Legią (1:0), ale długo nie nacieszyliśmy się jego obecnością, bo we znaki zaczął się dawać uraz mięśnia przywodziciela, przez który musiał przedwcześnie zakończyć zgrupowanie drużyny narodowej. Przed meczem z Radomiakiem trener wypowiadał się o Marku w takim tonie:
Zobaczymy, co z Markiem Tamasem, który po meczu z Legią narzekał na uraz. Czy wystąpi w meczu z Radomiakiem, to okaże się jutro po konsultacji lekarskiej. Ale jedzie normalnie z nami. Drugi zespół wzmocnią Boruc, Radkowski i Hyjek.
Długo nie widzieliśmy, co dokładnie dzieje się z Tamasem, aż okazało się, że musi udać się na specjalne zagraniczne wizytacje medyczne. Do teraz Węgier uczestniczy w procesie rehabilitacji, a powinniśmy zobaczyć go na murawie już po zmianie roku w kalendarzu. Bez możliwości skorzystania z doświadczonego i popełniającego stosunkowo małą ilość błędów Tamasa trener Magiera postanowił zrobić liderem obrony wracającego po kontuzji Wojciecha Gollę.
CZY SĄ GODNI NASTĘPCY?
Wychowanek Lecha początkowo miał problemy z ponowną adaptacją do gry na takim poziomie, ale po serii błędów zauważalna była stabilizacja. W meczu np. z płocką Wisłą (3:1) Golla pokazywał, że to on jest szefem. 88% dokładności podań, 12/15 wygranych pojedynków oraz 13 odzyskanych piłek (dane według InStata). Im dalej jednak w las, tym więcej było niedociągnięć objawiających się złym ustawieniem (Nieciecza wita ponownie), brakiem komunikacji z innymi obrońcami czy po prostu łatwymi indywidualnymi błędami (drugi gol rywala w ostatnim meczu w Zabrzu, o którym więcej w naszym cyklu TAKTYCZNIE). Rzućmy okiem, kto i ile (liczymy przynajmniej połowę jako jeden mecz) grał w linii defensywnej po ostatnim meczu Marka Tamasa w tym sezonie:
- Wojciech Golla – 10 meczów, 1 asysta, 1 żółta kartka
- Diogo Verdasca – 8 meczów, 1 żółta kartka
- Szymon Lewkot – 7 meczów, 1 żółta kartka
- Łukasz Bejger – 5 meczów
- Konrad Poprawa – 1 mecz, czerwona kartka
Karty rozdają głównie Golla, Verdasca oraz Lewkot, ale ostatnio do głosu zaczął dochodzić Łukasz Bejger, który zagrał 3 ostatnie mecze w pełnym wymiarze czasowym. Widać było, że przy dużej mobilności graczy Górnika często nie radził sobie z przeciwnikami, ale Śląsk w Zabrzu cierpiał na manię przegrywania pojedynków, więc nie mamy do niego szczególnych wyrzutów. Z kolei Szymon Lewkot na Górnym Śląsku zagrał jako defensywny pomocnik i nie był to Lewkot, jakiego pamiętamy chociażby z odważnego wyprowadzenia futbolówki i twardej walki w środku pola.
Wrocławska obrona zmienia się wraz z porami roku, chciałoby się rzec. W miejsce jednego lidera (Tamas) wskoczył drugi (Golla), i chociaż porównywanie ich to jak próba zestawienia Bożego Narodzenia z Wielkanocą, to możemy zauważyć pewne elementy, które składają się na to, że Śląsk notuje ostatnio bardzo przeciętne jak na swój potencjał wyniki. Ryba psuje się od głowy, a solidna drużyna zaczyna się w defensywie. I to głównie te zdanie powinno zostać z nami w ostatnich 2 tegorocznych meczach. A nawet jakby nie do końca się udawało zachować czyste konto, warto w myślach powtórzyć sobie legendarną maksymę trenera Kazimierza Górskiego: Chodzi przecież o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika...