Zdarzyło się wczoraj: Festiwal spalonych na wrocławskim stadionie
05.08.2023 (15:00) | Marcin Sapuńfot.: Rafał Sawicki
Pięć lat temu na Stadionie Wrocław miał miejsce mecz, po którym więcej niż o końcowym rezultacie, mówiło się o spektakularnym wyczynie zawodników Śląska. Trójkolorowi zgromadzili na swoim koncie dwucyfrową liczbę spalonych i pomimo kilku trafień, po stronie gospodarzy widniało zero przy statystyce strzelonych goli. W sierpniowe popołudnie skuteczniejszy okazał się rywal z Wielkopolski.
Po kolejnym sezonie, w którym Śląsk zmuszony był grać w grupie spadkowej pomimo całkiem jakościowej kadry, oczekiwania wobec podopiecznych Tadeusza Pawłowskiego może i nie były wygórowane, ale cel pozostał ten sam: górna ósemka tabeli po 30. kolejce. Przed startem rozgrywek 2018/19, wrocławianie pożegnali się z kilkoma zawodnikami, którzy zawiedli. Wśród nich znaleźli się między innymi Kamil Vacek, Sito Riera, czy Mateusz Lewandowski. W drużynie udało się zatrzymać Marcina Robaka, czy Arkadiusza Piecha. Odszedł za to Jakub Kosecki, który zdążył jeszcze zagrać w pierwszej kolejce i strzelić, ale klub zarobił na nim 300 tysięcy euro. Przyszli za to kolejni polscy zawodnicy: Jakub Łabojko z Rakowa Częstochowa, Damian Gąska i Mateusz Radecki z Wigier Suwałki, Łukasz Broź z Legii Warszawa, Wojciech Golla z NEC Nijmegen i Daniel Szczepan z GKS-u Jastrzębie. Jak potoczyła się przygoda każdego z nich, przeczytacie w naszym osobnym tekście, który znajdziecie TUTAJ.
Inauguracja sezonu miała miejsce we Wrocławiu, gdzie Śląsk zmierzył się z Cracovią, prowadzoną przez Michała Probierza. Trójkolorowi mieli po swojej stronie więcej argumentów i pewnie wygrali 3:1. Tydzień później piłkarze WKS-u udali się do Gdańska i z Pomorza wywieźli punkt, a gola na 1:1 strzelił Piotr Celeban, który na listę strzelców wpisał się także w meczu z Pasami. W 3. kolejce na Dolny Śląsk zawitał Lech Poznań, a z sierpniowego spotkania kibice mogli wyjątkowo zapamiętać coś innego niż wynik.
DWIE ZNANE TRENERSKIE TWARZE
Na ławce trenerskiej gospodarzy zasiadł Tadeusz Pawłowski. Legenda Śląska rozpoczęła swoją trzecią kadencję w roli szkoleniowca wrocławian w lutym 2018 roku, zastępując na tym stanowisku Jana Urbana. W dotychczasowych szesnastu spotkaniach pod wodzą 64-latka, Trójkolorowi przegrali tylko trzy razy i do rywalizacji z Lechem zanotowali aż dziesięć meczów bez porażki (siedem zwycięstw, trzy remisy). Dodatkowo zielono-biało-czerwoni mogli pochwalić się serią trzynastu kolejnych spotkań ze zdobytą bramką, ale bilans Tadeusza Pawłowskiego przeciwko poznaniakom nie wyglądał imponująco (dwa remisy, trzy porażki, bilans bramkowy - 3:9)
Po drugiej stronie, przed rozpoczęciem sezonu 2018/19 zespół Kolejorza objął Ivan Djurdjević, były zawodnik Lecha (140 meczów) i przyszły trener wrocławian. Serb jako piłkarz miał już okazję grać siedmiokrotnie przeciwko Śląskowi i tylko raz schodził przegrany (1:3 we Wrocławiu w sezonie 2011/12). Początek Ivana Djurdjevicia w Poznaniu wyglądał całkiem obiecująco, bowiem wygrał pierwsze dwa spotkania w lidze i awansował do trzeciej rundy kwalifikacji do Ligi Europy.
KIBICOWSKA SOLIDARNOŚĆ I WYSOKA FREKWENCJA
Zanim przejdziemy do omawiania samego meczu, poświęćmy uwagę kibicom. Pomimo zakazu, do Wrocławia zawitali fani Kolejorza (1015 osób). Dzięki kibicowskiej solidarności mogli oni zasiąść w przeznaczonym dla nich sektorze gości, za co podziękowali po końcowym gwizdku. Frekwencja dopisała również na całym obiekcie, bowiem niedzielne spotkanie przyciągnęło na stadion niecałe 18 tysięcy widzów (dokładnie 17 926). Była to druga najwyższa frekwencja w stolicy Dolnego Śląska w sezonie 2018/19 i najwyższa w 3. kolejce. Obie grupy stworzyły bardzo dobre widowisko na trybunach, głośno wspierając swoje drużyny przez cały mecz. Jednak nie obyło się bez pewnego incydentu. Na murawie podczas pierwszej połowy pojawił się jeden z kibiców gospodarzy, który podbiegł pod sektor gości, ściągnął spodnie i wystawił tylną część ciała. Osobnik ten ewidentnie chciał zabłysnąć przed wrocławską publicznością, ale błyskawicznie został wygwizdany przez najzagorzalszych sympatyków Śląska, zasiadających na trybunie za bramką.
17 926 kibiców na @StadionWroclaw Dziękujemy! #ToJestTwójKlub #ŚLĄLPO pic.twitter.com/2UeUNUMfx0
— Śląsk Wrocław (@SlaskWroclawPl) August 5, 2018
NIE ZA DUŻO TYCH SPALONYCH?
Wrocławianie mecz zaczęli intensywnie, zepchnęli gości do obrony we własnym polu karnym, wywalczając w krótkich odstępach czasu aż cztery rzuty rożne. Śląsk prezentował się podobnie dobrze jak w poprzednich spotkaniach, częściej utrzymywał się przy piłce, grał ładnie kombinacyjnie i skutecznie w środkowej linii. Brakowało jednak najważniejszego, czyli strzałów na bramkę. Te przyszły w drugim kwadransie.
W 20. minucie do siatki trafił Michał Chrapek, ale arbiter dopatrzył się pozycji spalonej Mateusza Cholewiaka, który dogrywał z lewej strony. Na początku drugiej połowy wreszcie pokazał się Arkadiusz Piech, który najpierw strzelił tuż nad poprzeczką, a po chwili jego gol głową został nieuznany ze względu na spalonego. Nie był to jednak koniec wrażeń na wrocławskim stadionie, bowiem piłka po raz trzeci wylądowała w siatce w 68. minucie i był to trzeci nieuznany gol dla WKS-u. Tym razem smakiem obszedł się Robert Pich. Im było bliżej końca spotkania, tym tempo gry wyraźnie spadało, ale każdy z nas bardzo dobrze zna powiedzenie, że niewykorzystane sytuacje lubią się zemścić. Tak też stało się w 83. minucie. Lech przez cały mecz był przyczajony i czekał na jedną akcję, która przyniosła gościom gola. Kamil Jóźwiak zagrał w polu karnym do Pedro Tiby, który mocnym strzałem pokonał Jakuba Słowika i wyprowadził poznaniaków na prowadzenie.
Śląsk szybko odpowiedział, ale po raz czwarty sędzia gola nie uznał, odgwizdując spalonego po strzale głową Marcina Robaka, tuż po wznowieniu gry od środka. Wrocławianie pod koniec meczu wyglądali już na całkiem wyczerpanych i bezradnych i ostatecznie przegrali 0:1. Wojskowi w całym spotkaniu aż piętnaście razy byli łapani na spalonym! Niepojęte. Dla osób niebędących przed telewizorami, na pierwszy rzut oka, tak duża liczba nieuznanych bramek, mogła oznaczać spore kontrowersje w meczu, ale nie we Wrocławiu nie miało to miejsca. Decyzje sędziego Stefańskiego i sędziów liniowych były podjęte prawidłowo i to bez konieczności konsultowała się z wozem VAR. Natomiast kibice z każdym kolejnym trafieniem nie wierzyli, w to co widzą. Cztery nieuznane gola dla jednej drużyny w ciągu 90 minut nie zdarza się zbyt często.
NIEMAL WSZYSCY NIE KRYLI ZDZIWIENIA
Frustracja wśród kibiców i niemoc połączona ze śmiechem przez łzy piłkarzy Śląska. Chyba tak najlepiej podsumować nastroje gospodarzy po końcowym gwizdku sędziego Stefańskiego. Ciężko przypomnieć sobie na szybko aż taką dużą liczbę goli strzelonych przez wrocławian ze spalonego i to w jednym meczu. Jak całą sytuację, z którą musieli się zmierzyć, ocenili trenerzy Pawłowski, Djurdjević oraz zawodnik Wojskowych?
- Co do spalonych, to trzeba wytrzymać ciśnienie, jedną setną sekundy wbiec później i nie będzie spalonych. Musimy ten element poprawić. To mądre, aby stać wysoko przy stałych fragmentach gry, jak Lech, i my też to robimy. Sposobem na to jest wbiegnięcie w wolną strefę w odpowiednim momencie
- powiedział na pomeczowej konferencji Tadeusz Pawłowski.
- Nie widziałem jeszcze powtórek, więc trudno odnieść mi się do tych sytuacji. Czegoś takiego - czterech nieuznanych goli - jeszcze nie widziałem, ale to zawsze miło coś nowego zobaczyć w piłce
- podsumował Ivan Djurdjević po końcowym gwizdku.
- Tak, na pewno było to dziwne spotkanie. Pierwszy raz grałem w takim meczu, w którym strzeliliśmy cztery bramki i każdą ze spalonego
- skomentował Maciej Pałaszewski.
Porażka z Lechem Poznań zapoczątkowała serię sześciu kolejnych meczów bez zwycięstwa. Wrocławianie zainkasowali trzy oczka dopiero pod koniec września (4:1 z Piastem Gliwice). Trener Pawłowski podobnie jak poprzednicy nie zdołał wytrwać na stanowisku całego sezonu i został zwolniony po porażce 0:2 przy Bułgarskiej z Kolejorzem.
Śląsk Wrocław - Lech Poznań 0:1 (0:0)
83' Pedro Tiba
Śląsk: Słowik - Dankowski, Celeban, Golla, Cholewiak - Pałaszewski, Augusto - Farshad, Chrapek (71’ Gąska), Pich (85’ Radecki) - Piech (63’ Robak)
Lech: Putnocky - Orłowski, Rogne, De Marco, Tomasik - Trałka, Tiba - Klupś (70’ Jóźwiak), Amaral (76’ Tomczyk), Radut (55’ Cywka) - Gytkjaer
Żółte kartki: Radecki, Augusto (Śląsk), Trałka, Gytkjaer (Lech)
Sędziował: Daniel Stefański
Widzów: 17926