80 lat trenerskiej legendy – fenomen Oresta Lenczyka
28.12.2022 (06:00) | Mateusz Włosekfot.: Aleksander Janik
Nieprzeciętnie inteligentny, potrafiący jedną uwagą zamknąć swojego rozmówcę w potrzasku, a przy tym prosty w swoich metodach. Pan Trener Orest Lenczyk 28 grudnia 2022 roku kończy 80 lat, a my wspominamy jeden z najpiękniejszych życiorysów trenerskich na przełomie wieków. Niech legenda srebrnego i złotego medalu ze Śląskiem Wrocław nadal trwa w sercach kibiców z Dolnego Śląska. 100 lat, albo nawet więcej…
Wszędzie, gdzie by się nie pojawił, tam zawsze działy się cuda. Trener Orest Lenczyk podczas swojej długiej i wyciśniętej do maksimum kariery zjeździł niewyobrażalną liczbę kilometrów, poznał tysiące osób związanych z polskim futbolem i przede wszystkim – przyłożył swoją ojcowską rękę do wychowania wielu zawodników. Jednak jego wizerunek był także upstrzony plamami ekscentrycznych zachowań i nietuzinkowego charakteru. Konfrontacja z Panem Trenerem wymagała wzniesienia się na wyżyny swoich intelektualnych możliwości. Kto pierwszy wyciągnął do niego rękę, mógł być pewien, że jedyne, co otrzyma, to talerzyk z ciastkami jak niegdyś Franciszek Smuda, decydując się na taki gest. Czas włączyć wehikuł wspomnień, poczynając od nieco rozrywkowej strony trenera.
- Często na odprawach trener Lenczyk w ramach rozluźnienia opowiadał anegdotę, że w którymś tam roku tu stało drzewo, padał deszcz i teraz już tego drzewa nie ma. A on te drzewo pamięta i je wspomina. Dosadnie nazywał różnych zawodników. Wtrącał dwa albo trzy słowa w języku innych piłkarzy z zagranicy. Ograniczało się to najczęściej do tego, że „ma zapierdzielać, być kolokwialnie mówiąc szybkim”. Był zwolennikiem herbatek w słoikach i nie raz w restauracjach dawali mu jakieś szkła po chrzanie i w autobusie częstował takim napojem, który mówiąc szczerze, nie był najlepszy. Jak się ożeniłem to kazał całej drużynie podkarpackim zwyczajem wstać i bić brawo
- opowiadał nam Dawid Gołąbek, który w sztabie Oresta Lenczyka w Śląsku Wrocław sprawował funkcję fizjoterapeuty.
OREST LENCZYK - TRUDNA PRZESZŁOŚĆ
Jednym z pierwszych wspomnień urodzonego w Sanoku piłkarza, a później trenera był powrót żołnierzy radzieckich z Zachodu. Czasy były ciężkie, kończyła się wojna, a nad Polskę zmierzało widmo komunizmu, które przykleiło się do kraju nad Wisłą na długie lata. Główny bohater tej opowieści ciekawie wypowiadał się na temat tego okresu w wywiadzie dla Izy Koprowiak, który ukazał się pod szyldem „Chwili Z…” w „Przeglądzie Sportowym", a niedawno mieliśmy okazję nabyć zbiór rozmów dziennikarki z personami polskiego futbolu. Wywiad z Orestem Lenczykiem otwiera właśnie „ Chwilę Z… Rozmowy ważniejsze od futbolu”.
- Nie ukrywam, że wychowany byłem przez ludzi, którzy utrwalali władzę ludową. Uwielbiałem Józefa Stalina. O jego śmierci dowiedziałem się z głośnika. Byłem sam w domu, kiedy usłyszałem, że zmarł. Popłakałem się
- opisywał moment śmierci radzieckiego dyktatora w 1953 roku sanoczanin.
Młody Orest Lenczyk w przeciwieństwie do brata i siostry, którzy postanowili studiować medycynę, zajął się kształceniem w kierunku kultury fizycznej. Najpierw przygotowanie pedagogiczne w Gdańsku, a później czteroletnie studia na wrocławskim AWF-ie skończone tytułem magistra dały podstawy do pracy z drużynami piłkarskimi. Wrocław z resztą zajmował szczególne miejsce w sercu trenera. To tam grał też w trakcie studiów m.in. we wrocławskiej Ślęzie czy Moto Jelczu Oława. Karierę piłkarską rozpoczął wcześniej w Sanoczance Sanok, ale zakończyła ją kontuzja kolana. Patrząc na późniejsze wyczyny trenera – siły wyższe wiedziały, co robią.
OREST LENCZYK - PODKARPACKIE WYKUWANIE CHARAKTERU
Początek trenerskiej drogi Oresta Lenczyka to czas spędzony na rodzimym Podkarpaciu, gdzie na początku lat 70. udało się dać upragniony awans do klasy międzywojewódzkiej Karpatom Krosno. Jakiś czas temu wspominaliśmy także o związku z Tarnobrzegiem, kiedy to w sezonie 1973/74 trener Lenczyk wprowadził tamtejszą Siarkę do II ligi. Już wtedy miał za sobą terminowanie u bardzo uznanego węgierskiego szkoleniowca Nandora Hidegkutiego w rzeszowskiej Stali. Co stało się na Podkarpaciu, tam i zostaje. W końcu Orest Lenczyk trafił do najwyższej klasy rozgrywkowej, będąc asystentem Zenona Książką w Stali Mielec i zdobywając srebrny medal mistrzostw Polski. Gdyby poczekał jeszcze rok, zmierzyłby się w pamiętnym finale Pucharu Polski ze Śląskiem Wrocław, który w 1976 roku sięgnął po trofeum, pokonując 2:0 mielecki zespół. Na kontakt z wrocławskim klubem musiał jednak jeszcze poczekać, a stało się to trzy lata później, gdy sensacyjnie poprowadził WKS do trzeciego miejsca w lidze.
Wtedy też przeżył wielkie rozczarowanie, bowiem zwolniono go po jednym feralnym meczu w 1/32 Pucharu Europy z Dundee United, przegranym przez polski zespół 2:7. Później dopiero wyszły na jaw informacje, że zawodnicy dzień wcześniej imprezowali w warszawskim hotelu, co odbiło się na ich formie w meczu. Sytuację próbowała ratować jeszcze gwiazda tamtejszej ekipy, czyli Tadeusz Pawłowski, ale nie został on poparty przez kolegów z zespołu. Dla trenera Lenczyka nadszedł czas przewartościowania i wyjazdu z kraju do Stanów Zjednoczonych, gdzie zajmował się głównie pracą fizyczną na wysokościach. Po powrocie do kraju zaczęła kiełkować jego znajomość z doktorem Jerzym Wielkoszyńskim, z którym poznał się na katowickim AWF-ie. Początki ich relacji nie były jednak zbyt owocne.
- Lenczyk wrócił z USA, gdzie pracował fizycznie i wylądował w Chorzowie na Cichej. Ja miałem już za sobą pracę w Szombierkach u Huberta Kostki, gdy zdobywał mistrzostwo, i etap z kadrą przed mundialem w Hiszpanii. Człowiekowi, z którym miał pracować, Lenczyk chciał udowodnić, że niewiele umie. I w rozmowie ze mną tak się zachowywał. Było niewiele czasu do startu sezonu, a badania, które zrobiłem wykazały, że zespół jest w nie najlepszym stanie. No to Lenczyk na mnie: „Jak ja mogę tak powiedzieć? Czy ja się na tym znam?” Od słowa do słowa padło zdanie: „No to może tu pan przestać bywać”. Zapadła cisza. Siedzieliśmy tak w milczeniu kilka minut, w trójkę, bo był jeszcze ówczesny wiceprezes, Bugdoł. W końcu Lenczyk powiedział: „To ja teraz pana przepraszam, możemy rozpocząć dalszą pracę”
- mówił w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” w 2010 roku Jerzy Wielkoszyński.
OREST LENCZYK - TRENER ZWANY WUEFISTĄ?
I tutaj przechodzimy do kluczowego elementu składowego pracy trenera, czyli przygotowania fizycznego. W tamtych czasach Orest Lenczyk często był postrzegany jako wuefista, wymyślający kolejne niespotykane i dziwne ćwiczenia, z których zawodnicy często robili sobie żarty. Znana jest anegdota Marka Motyki, który w tekście dla portalu Weszło przedstawił metodykę pracy trenera z czasów jego pracy w Wiśle Kraków. Zawodnicy Białej Gwiazdy kończyli pakować do autobusu sprzęt na dwutygodniowy obóz przygotowawczy, czyli pachołki, materace, itd. a na końcu pytając, gdzie są piłki, otrzymali od trenera odpowiedź: „Piłki nam nie będą potrzebne”. Jednak później zauważalne było większe wyczucie i balans w przygotowaniu fizycznym, regulowane głównie przez większą świadomość spowodowaną znajomością z doktorem Wielkoszyńskim. Koniec końców – każdy w Polsce wiedział, że drużyny trenera Lenczyka są zawsze perfekcyjnie przygotowane do sezonu pod względem motorycznym.
- Dużo w metodach treningowych było jednostek siłowych i ogólnorozwojowych. W okresie przygotowawczym zawodnicy grali w siatkówkę, piłkę ręczną, a nawet był moment, że skakaliśmy w dal. Raz w tygodniu były też zapasy. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że te treningi śmiesznie wyglądały, ale wtedy trener wprowadzał ten trening motoryczny znany z dzisiejszych czasów, gdzie wszystkie mięśnie dobrze pracowały. W tym sezonie wicemistrzowskim i rok później mieliśmy najmniej kontuzji w całej lidze i wiadomo, że to nie zależy tylko od tego, ale na pewno ta ogólnorozwojówka pomagała. Jak na Oporowskiej były jeszcze treningi to obok boiska stały takie kostki z logiem jednej z firm. Trener zawsze wykorzystywał to, żeby na nie wskoczyć, zrobić przysiady z nią na plecach, itd. Bywało też uderzanie w siatkę bramki z drugiej strony i drugi zawodnik musiał to złapać. Zawodnicy na początku się denerwowali, ale później to akceptowali i robili. Był taki moment w trakcie obozu przygotowawczego na Cyprze, że trener sobie wymyślił ćwiczenie z krzesłami ogrodowymi. Jeden zawodnik na nim siedział, a drugi biegał wokół niego i machał nogami nad głową. Później drugi brał krzesło i również machał nim nad głową. Zawodnicy trenujący na boiskach obok z Lokomotiwu Sofia aż przerwali trening i patrzyli, co my tam wyprawiamy. Piłkarze się lekko poirytowali i te krzesełka się dosyć szybko połamały. Bywały takie sytuacje jak np. wchodziliśmy na boisko treningowe, że trener brał piłkę innej drużyny, która schodziła z boiska i rzucał ją np. trenerowi tej drużyny na główkę, żeby mu odegrał. Coś na zasadzie zagadania, żartu.
- kontynuował Dawid Gołąbek, obecnie właściciel Silesia Sport Therapy Center we Wrocławiu.
Podejście do przygotowania fizycznego się zmieniło, choć niektórzy dalej myślą, że im więcej, tym lepiej. Odsyłamy ich więc do naszego wywiadu z trenerem przygotowania motorycznego Śląska, Krzysztofem Kapelanem. Warto jednak skupić się dalej na sylwetce popularnego „Oro Profesoro”, który zaczął zadziwiać polski świat piłkarski niespodziewanymi sukcesami. Nikt z fanów futbolu w kraju nad Wisłą nie zapomni mu z pewnością wyeliminowania z I rundy Pucharu UEFA Realu Saragossa w sezonie 2000/01, pomimo że Wiślacy pierwszy mecz przegrali 1:4, a po pierwszej połowie rewanżu mieli jednobramkową stratę. Ostatecznie wygrali po niezwykłym widowisku w rzutach karnych (4:3) i zameldowali się w kolejnej rundzie, gdzie jednak gładko rozprawiło się z nimi FC Porto (0:0, 0:3). Niezapomniany był także bój z Brugge KV (1:2, 3:1) za czasów jego pierwszej przygody z Białą Gwiazdą, kiedy to Orest Lenczyk dał Wiśle pierwszy od 28 lat tytuł Mistrza Polski (sezon 1977/78). Nadzieje jednak rozwiane zostały dwumeczem ze szwedzkim Malmo FF (2:1, 1:4).
OREST LENCZYK - SZEDŁ SWOJĄ DROGĄ
Nie można zapominać o jednej z najważniejszych cech trenera Lenczyka, czyli kształtowaniu charakteru i wychowania piłkarzy. Znane są historie, kiedy na obozach Pan Trener uczył zawodników, po której stronie powinien być poprawnie ułożony widelec i nóż przy posiłku, ale my nie o tym. Jego osobowość nie była otwarta, w kontaktach z piłkarzami jawił się raczej jako człowiek skupiony na pracy, wymagający i czasem chłodny. Nieprzypadkowo jego słynne cmoknięcia podczas treningów czy meczów na dobre wryły się w pamięć zawodników. O jego specyfice mówił w wywiadzie dla naszego portalu Dalibor Stevanović, którzy podkreślał, że za czasu rządów trenera Lenczyka w szatni była świetna atmosfera i nieprzypadkowo klub zdobył mistrzostwo Polski.
- Pierwsza myśl kojarząca się z trenerem to taki lekki typ dyktatora. Jak wchodził pierwszy raz do szatni to kazał wszystkim zawodnikom wstać i powiedzieć „Dzień dobry panie trenerze”. On wtedy odpowiedział: „Dzień dobry panowie piłkarze”. Nagle powiedział, że zmiana godziny treningu z 10 na 14 i wszyscy już wiedzieli, że będzie ciekawie. Trener Lenczyk był trochę zamknięty w sobie, cenił sobie prywatność i był wymagający w stosunku do zawodników. Bardzo nalegał, żeby najlepszymi możliwymi środkami dostać się na mecz, żeby zawodnicy mało spędzali czasu w autobusach. Z drugiej strony lubił jeździć na obozy przygotowawcze w osławionej Spale, gdzie trenowali tylko olimpijczycy. Dzięki jego charyzmie mogliśmy tam przyjeżdżać na kilka dni
- mówił fizjoterapeuta mistrzowskiej drużyny Śląska.
Orest Lenczyk stawiał na starą gwardię, ale nie bał się dawać szans młodzieży. Niestety nieco brutalnie w 2013r. przekonał się o tym 16-letni wtedy Filip Jagiełło, który w starciu Zagłębia Lubin z Ruchem Chorzów (1:2) dostał wędkę po pół godzinie meczu, ale szkoleniowiec potrafił przyznać się do błędu, mówiąc, że wystawił go zbyt pochopnie, przekonany jego fantastyczną dyspozycją treningową. O pracy nad słabościami zawodników, wprowadzaniu młodzieży i wspomnieniach związanych ze Śląskiem Pan Trener opowiedział rok temu Bartoszowi Adamskiemu, który na łamach naszego portalu przeprowadził ciekawy wywiad z kończącym wtedy 79. lat szkoleniowcem. Co ciekawe, może być to ostatni wywiad udzielony przez trenera. Z naszych informacji wynika bowiem, że konsekwentnie odmawia on teraz rozmów z dziennikarzami. Jak się często okazywało, kluczowe w jego pracy było zapanowanie nad grupą, której jednostki były często dość oporne.
ARGENTYŃSKI GAUCHO
A jeśli o opornych jednostkach mówimy, to konieczne jest wspomnienie historii Cristiana Omara Diaza, który pojawił się we Wrocławiu w lecie 2010 roku za kadencji Ryszarda Tarasiewicza. Argentyński napastnik doznał jednak poważnej kontuzji w meczu Pucharu Polski z Legią Warszawa i do treningów wrócił dopiero, gdy nowym trenerem wrocławskiego klubu był już Orest Lenczyk. Od początku widoczne były spięcia z doświadczonym szkoleniowcem (np. niepodanie ręki po meczu z Lokomotiwem Sofia) . Diaz narzekał, że ciężko haruje na treningach, a gra mało. Kulminacją był wywiad dla „Przeglądu Sportowego”, w którym zawodnik z Ameryki Południowej stwierdził ostro, że trener Lenczyk „najwyraźniej nie lubi obcokrajowców i nie jest dobrym człowiekiem”. Sprawa ostatecznie rozeszła się po kościach, a obie strony uścisnęły sobie dłonie.
- Po tych wszystkich latach zrozumiałem, że w większości rzeczy trener Lenczyk miał rację. Życzę mu wszystkiego najlepszego i pozdrawiam bardzo gorąco wszystkich kibiców Śląska
- powiedział nam Cristian Omar Diaz, który wspomniał, że jego marzeniem byłoby pracowanie dla wrocławskiego klubu w roli skauta na Argentynę.
Faktem jest natomiast, że scysja z Diazem miała późniejszy wpływ na zwolnienie trenera Lenczyka ze Śląska, o czym doświadczony wychowawca także mówił na naszych łamach, jasno twierdząc, że został oszukany przez współwłaścicieli klubu, bo nie chciał wystawić Argentyńczyka na mecz z Hannoverem. To niejedyna taka sytuacja w karierze nestora polskiego futbolu. Podobna miała miejsce w Bełchatowie, gdy GKS pod wodzą Lenczyka zdobył wicemistrzostwo Polski w sezonie 2006/07 bijąc się do ostatniej kolejki z Zagłębiem Lubin Czesława Michniewicza. Później jednak zaczęły się próby pozbycia i stawiania warunków. Dyrekcja kopalni postawiła prezesowi klubu ultimatum, że jeśli trenera nie zwolni, to sam „poleci”. Ostatecznie zwolniono szkoleniowca pod pretekstem rasizmu w stosunku do zawodnika z Peru. Barwnie trener Orest mówił o ty w cytowanym już w tym tekście wywiadzie dla Izy Koprowiak, stwierdzając: „Wicemistrzostwo w mieście, gdzie nie ma rynku, dworca kolejowego, nie zostało w najmniejszym stopniu docenione.”
Serdeczne pozdrowienia ze świętującej tytuł mistrza @FIFAWorldCup Argentyny przesyła Cristian Omar Diaz
— Śląsknet (@Slasknet) December 22, 2022
"Pozdrawiam wszystkich fanów @SlaskWroclawPl. Chciałbym jeszcze raz w życiu zostać mistrzem z klubem mojego serca, który nazywa się Śląsk" pic.twitter.com/b3SHXJii7Q
OREST LENCZYK - DZIENNIKARZE - NOCNIKARZE
Na koniec nie można zapomnieć o pracy dziennikarzy, którzy podczas pracy przy klubach trenowanych akurat przez Oresta Lenczyka, musieli się intelektualnie pogimnastykować, by Pana Trenera zadowolić. A ten ze znaną sobie swadą rzucał kolejnymi powiedzonkami, wytykał niewiedzę, a czasem wręcza atakował, jak w przypadku słynnego pytania o Cristiana Diaza na konferencji. Nie można uciec od tezy, że w pewnych momentach media były dla Pana Trenera koniecznością, a dzielenie się informacjami z „czwartą władzą” traktował jako chęć posprzeczania się z dziennikarzami.
- Odkąd jestem dziennikarzem Śląsknetu, miałem możliwość poznania czternastu trenerów Śląska. Orest Lenczyk był zdecydowanie jedynym, wyjątkowym, niepodrabialnym szkoleniowcem i człowiekiem. Potrafił mówić o piłce w sposób, którego wcześniej nie znaliśmy. Robił rzeczy, których nie robił nikt inny. Konferencje prasowe były jak spektakl, nikt nigdy nie wiedział, co nowego, oryginalnego trener powie. Trener nie przepadał szczególnie za młodymi pismakami, dyskusje z dziennikarzami często przybierały formę kolejnej lekcji od profesora Lenczyka dla młodego adepta dziennikarstwa.
- mówił o trenerze Oreście Lenczyku redaktor naczelny Śląsknetu, Krzysztof Banasik.
Najpierw wicemistrzostwo po niemrawym początku (trzy remisy z rzędu i odpadnięcie z Pucharu Polski), a później mistrzostwo kraju – każdy trener chciałby mieć tak bogatą przygodę w jednym mieście. A tak właśnie wyglądały rządy Oresta Lenczyka w stolicy Dolnego Śląska. Wygrany 5:0 ostatni ligowy mecz sezonu 2010/11 z Arką Gdynia można wspominać teraz tylko z łezką w oku, podobnie jak starcie z Wisłą Kraków (1:0) dające Śląskowi drugie mistrzostwo Polski w historii klubu. A wszystko to dzięki drużynie i wielkiemu trenerowi Orestowi Lenczykowi, któremu serdecznie dziękujemy i składamy najszczersze życzenia urodzinowe!
Sto lat, Panie Trenerze!