Jacko wspomina: Konserwa i matura, czyli zwariowany sezon 1988/1989
14.03.2024 (16:20) | Jacek Bratekfot.: Śląsknet
Trzeci odcinek wspomnień będzie nieco inny. W dwóch pierwszych opisywałem historię Śląska. Tym razem postanowiłem powspominać zwariowany sezon 1988/1989, który był szczególny pod wieloma względami. Wynikowo niesamowita sinusoida, wiele meczów, do których mógłbym dopisać historie, ciekawe wyjazdy, pożegnanie idoli i powitanie nowych. Temat na film.
Wspomniany sezon 1988/1989 to także zmierzch barwnej dekady lat 80-tych. Z jej początkiem zacząłem chodzić na Śląsk i z roku na rok ta relacja się zacieśniała. Zawodnicy z tamtego okresu jak Waldek Tęsiorowski, Paweł Król, Janusz Góra, Darek Marciniak, Olek Socha, Zbyszek Mandziejewicz czy niezapomniana linia pomocy Andrzej Rudy, Waldek Prusik i Rysiek Tarasiewicz przez lata fascynowali. Śląsk miał świetnych zawodników, większość grała w reprezentacjach, jednak sukcesów nie było.
W końcu w 1987 roku doczekaliśmy się Pucharu i Superpucharu Polski. Wydawało się, że zaczniemy wreszcie dominować w lidze. Jesień 1987 Śląsk zakończył na 2. miejscu za Górnikiem Zabrze. To, co się stało wiosną, było szokujące. Śląsk był nękany kontuzjami (Góra, Król, Tarasiewicz, Socha, Prusik i Rudy opuścili w sumie 45 meczów), coraz większe problemy wychowawcze sprawiał Marciniak i WKS niczym nie przypominał drużyny z jesieni. Wojskowi wiosną wygrali zaledwie dwa mecze i zakończyli sezon na 6. miejscu.
Latem odeszli z drużyny Rudy, Marciniak i trener Henryk Apostel, jednak na nowy sezon patrzyliśmy z nadziejami. Nowym szkoleniowcem został Alojzy Łysko, który co prawda właśnie spadł z ligi z Zagłębiem Lubin, ale wcześniej dał się poznać jako bardzo dobry trener śląskich drużyn - w 1986 roku zdobył z GKS Katowice Puchar Polski i wygrał plebiscyt Piłki Nożnej na Trenera Roku 1986.
Sezon zaczynał się od szlagieru - Śląsk jechał na mecz Górnikiem, który zamierzał walczyć o piąte z rzędu mistrzostwo.
Do Zabrza pojechała liczna grupa kibiców. Wybrałem się też i ja, ale dosyć nietypowo - właśnie kończyłem młodzieżowy obóz wędrowny w Pieninach, z którego powrót przypadał w dniu meczu. Dogadałem się z wychowawcą i po drodze wysiadłem w Zabrzu. Dziś taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Nie miałem 18 lat, przekazałem tylko, że rodzice się zgadzają.
Ci, którzy byli na tym meczu, mogą mnie pamiętać – na stadion wszedłem z wielkim plecakiem ze stelażem.
Jak mnie wpuścili? Sam nie wiem. Znów powtórzę - dziś niemożliwe. Z uśmiechem wspominam sprawdzanie plecaka i grzebanie w stercie brudnych ciuchów. Zarekwirowali mi jedynie konserwę mięsną, ale w tamtych czasach puszki robili z twardej, ciężkiej blachy i taka mielonka była jak kamień. Mecz, jak rzadko, oglądałem z sektora kibiców gości. Po dobrym meczu Śląsk zremisował 1:1, bardzo ładnych bramki zdobyli Taraś i Roberta Warzycha.
W pociągu powrotnym było wesoło. Pamiętam, że na wyjazd pojechał z kibicami trzeci bramkarz Śląska Marek Siemiątkowski. Popularny „Siemion” nierzadko jeździł na wyjazdy, podobnie zresztą jak obecny fizjoterapeuta, również wychowanek Śląska, Radek Żabski. Ciekawostka… Marek trafił do pierwszej drużyny jeszcze jako junior, był rezerwowym w finale Pucharu Polski w 1987 roku. Potem grał w rezerwach (z przerwą na epizod w drugoligowej Lechii Dzierżoniów). Na debiut w pierwszym zespole czekał aż 6 lat. Wiosną 1993 roku zagrał na Oporowskiej w meczu z Legią Warszawa. Ogólnie w Śląsku zaliczył 12 występów.
W drugiej kolejce Śląsk pokonał Olimpię Poznań 1:0. Zapowiadał się niezły sezon. Niestety była to jedyna wygrana Śląska w lidze jesienią 1988. Początkowo nie wyglądało to aż tak źle. Śląsk sporo remisował, jednak od 7 do 15 kolejki zdobył zero punktów! Zanotował dwa remisy, ale też dwa razy przegrał 0:3, a porażki trzema i więcej bramkami karano wtedy punktem minusowym. Śląsk grał słabo, sporo ważnych goli tracił w końcówkach meczów.
Ciekawy był wyjazd do Wałbrzycha, gdzie w 6. minucie meczu z Górnikiem było już 1:1, a potem… nic się nie działo. Spóźnialscy mieli czego żałować, ja na szczęście byłem od początku. Po przedostatniej kolejce odszedł trener Łysko, ale zastępujący go asystenci Zygmunt Peterek i Ryszard Urbanek także przegrali z Widzewem. Odpadli też w ćwierćfinale Pucharu Polski po dwumeczu z GKS Katowice.
Właśnie Puchar Polski to kolejne historie. W I rundzie Śląsk pokonał na wyjeździe Zawiszę Bydgoszcz.
Nie pojechałem na to spotkanie, które zakończyło się poważną bitką. Parę tygodni później Zawisza zawitał do Wrocławia na mecz w II lidze ze Ślęzą. Kibice Śląska licznie pojawili się na Wróblewskiego licząc na spotkanie z delegacją gości. Nie przyjechał nikt (mecz odbył bodajże w środę), za to pojawiła się ekipa mundurowa służby ochrony cywilnej.
Przez większość meczu delikatnie prowokowali chłopaków ze Śląska, a po serii utarczek słownych chłopcy z OC zdjęli pasy gotowi do konfrontacji… Odpowiedź Śląska była błyskawiczna, w życiu nie widziałem tak szybkiego unicestwienia rywala. Ciekawie było też na boisku, spadająca w tamtym sezonie z ligi Ślęza w konfrontacji z późniejszym beniaminkiem wyciągnęła wynik z 1:3 na 4:3.
W II rundzie Pucharu Polski Śląsk grał w Opolu z trzecioligową Odrą. Decyzję o wyjeździe podjąłem spontanicznie, trzy godziny przed meczem. Dziś mało kto tak jeździ, ale do Opola wybrałem się autostopem i zdążyłem. Była to podróż sentymentalna, niewiele ponad rok wcześniej miał miejsce mój najszczęśliwszy do tej pory wyjazd w życiu - Śląsk w finale Pucharu Polski pokonał w karnych GKS. W meczu z niżej notowaną Odrą WKS zagrał słabo. Remis uratował debiutujący w drużynie Rajmund Horst. Był osobą totalnie anonimową, ja trzy dni wcześniej widziałem go w rezerwach, ale nie miałem pojęcia jak się gość nazywał. Słabe nagłośnienie w Opolu spowodowało, że kibice Śląska totalnie zaskoczeni nową postacią powtarzali, że bramkę strzelił Rudolf Hoess. Śląsk znów wygrał w Opolu w karnych.
Kilka słów należy się strzelcowi gola. Mało kto wie, ale Horst jest wyjątkowym przykładem zawodnika, który zrobił naprawdę poważną karierę w biznesie. W Śląsku grał dwa lata, w 19 meczach ligowych strzelił jednego gola (z Wisłą w Krakowie) i praktycznie zniknął. Pracował jako górnik i stopniowo zdobywał coraz wyższe kwalifikacje. Zrobił MBA, pełnił funkcje dyrektorskie w macierzystej kopalni Piast Ziemowit. Od 2020 jest wiceprezesem jednej z największych spółek w kraju - Polskiej Grupy Górniczej. Co ciekawe, w żadnym z wielu dostępnych CV lub sylwetek Horsta nie ma wzmianki o jego ekstraklasowej karierze.
Rundę jesienną sezonu 1988/1989 Śląsk kończył na ostatnim miejscu z 6 punktami (za zwycięstwo poniżej 3 goli zdobywało się wtedy 2 punkty) i 8 strzelonymi golami w 15 meczach.
W okresie zimowym konieczne były zmiany. Zaczęto od trenera. Nowym szkoleniowcem został Romuald Szukiełowicz, który był wtedy młody trenerem, bez doświadczenia w ekstraklasie. Ja pamiętałem go z rezerw i trochę lepiej z Pafawagu. Szukieł odmienił drużynę piłkarsko i mentalnie, tchnął w nią nowego ducha. Była to jedna z najbardziej pozytywnych przemian drużyny w trakcie sezonu jakie pamiętam.
Już w sparingach było widać charakter. Dodatkowo nastąpił jeden z ostatnich wartościowych zaciągów do wojska. Do Śląska przyszedł Roman Szewczyk, solidny ligowiec, który we Wrocławiu stał się czołowym stoperem w kraju i trafił do reprezentacji Polski. Wraz z nim z Szombierek przyszedł Janusz Łuczak. W sparingach strzelał sporo goli, ale już w pierwszym meczu ligowym doznał kontuzji i na boisko już nie wrócił.
Z innej jednostki, dzięki zaangażowaniu trenera, przeszedł Mirosław Jaworski, przez lata mocny punkt pomocy Ruchu Chorzów. Przez cztery następne lata ostoją w bramce stał się Adam Matysek z Zagłębia Wałbrzych. Uzupełnieniem składu byli grający bardziej w rezerwach napastnik Robert Soprych (GKS) i obrońca Józef Trojak (Górnik Wałbrzych).
Ci dwaj ostatni byli w wojsku na izbie chorych z moim serdecznym kolegą. I oprócz dobrej gry w Śląsku II zapamiętałem ich jako pierwszych piłkarzy Śląska, z którymi piłem piwo.
Śląsk już w sparingach prezentował nową jakość. Starsi zawodnicy odzyskali formę, nowi szybko wkomponowali się w drużynę. Jeden ze sparingów zapadł mi w pamięć. Śląsk grał na wyjeździe z Zagłębiem Wałbrzych. Wybrałem się na ten mecz, a po jego zakończeniu zapytałem trenera, czy mogę z nimi wracać.
Do tej pory autokarem jechałem po meczu z rezerwami albo ze Ślęzą. Z pierwszym zespołem Śląska był to pierwszy i jedyny raz. Dodatkowo po drodze zatrzymaliśmy się w Hotelu Sudety, wizytówce Wałbrzycha i zabrali mnie na obiad. W tamtych czasach stołowanie się w hotelu to było coś. W dodatku siedziałem przy jednym stoliku z Januszem Jedynakiem i Waldkiem Tęsiorowskim… Byłem pod wrażeniem.
W pierwszym meczu rundy wiosennej znów mierzyliśmy się z liderującym Górnikiem Zabrze, Śląsk był ostatni. Niestety w tym dniu wypadała też moja próbna matura z polskiego. Egzamin o 9:00, mecz o 11:00. No cóż, matura próbna jest jak sparing, przydatny test, ale bez znaczenia w rachunku ostatecznym. Śląsk walczył o życie. Zważywszy czas na przywitanie, podyktowanie tematów, itd. miałem niewiele ponad godzinę na egzamin, który formalnie trwa pięć godzin.
O 10:30 biegłem już na tramwaj. Spóźniłem się delikatnie, gdy wchodziłem na stadion widziałem bramkę Ryśka Tarasiewicza. Niestety po chwili okazało się, że był spalony. Ale Śląsk pięknie walczył z najlepszą wówczas ekipą w kraju. Tuż przed przerwą Mirek Jaworski efektownym szczupakiem dał Śląskowi wygraną. A jak matura próbna? Oblana, ale nie żałowałem. Najważniejsze, że Śląsk wrócił na właściwą ścieżkę. Od tego momentu zanotował serię 12 meczów bez porażki, co jak na fakt, że serię zaczynał z ostatniego miejsca w tabeli, jest wyczynem niezwykłym.
W kwietniu pojechaliśmy na pielgrzymkę do Częstochowy. To miejsce zawsze miało dla mnie duże znaczenie. Modlitwa, zwiedzanie, czas refleksji… ale potem nowy pomysł. Śląsk gra w Bytomiu z Szombierkami. Razem z dwoma kolegami pożegnaliśmy resztę i pojechaliśmy na mecz. Nie żałowałem. Do przerwy prowadzili jednak gospodarze 2:0 po dwóch golach Lisska. Zaskoczenie? Zwątpienie? Choćby tu Ajax przybył… Na początku drugiej polowy kontaktową bramkę z karnego strzela Taraś. Rysiek miał znakomitą wiosnę. Został zresztą wybrany Piłkarzem Roku zarówno w plebiscycie Piłki Nożnej jak i Sportu.
W 75. minucie sędzia podyktował wolnego ponad 30 metrów od bramki Szombierek. Piłkę ustawił sobie Tarasiewicz. Siedzący niedaleko miejscowy starszy kibic zaczął krzyczeć "strzelaj Tarasiewicz, strzelaj, ty ch…!". Zgodnie z życzeniem, Rysiek podszedł i przymierzył w okienko. 2:2! Emocje, szczęście i złość, że ktoś obrażał mojego Idola.
Zawsze jestem spokojny na trybunach, ale podbiegłem do tego kibica i również użyłem kilka określeń popularnych na trybunach pytając, dlaczego tak mówił. W pewnym momencie przestraszyłem się, ponieważ siedzieliśmy obok młyna, sektor gości nie był odgrodzony i za chwilę paru kibiców Śląska pobiegło za mną z podobnym pytaniem.
To nie koniec emocji. W samej końcówce Lissek z karnego ponownie dał prowadzenie gospodarzom. „Śląsk mistrzem świata!” krzyknął w moim kierunku kolega zbluzganego kibica. Wznowienie gry, błyskawiczny przerzut i niespełna minutę później znów był remis po golu Olka Sochy. „Szombierki współmistrzem!” krzyknąłem już bez podchodzenia.
W maju zaczęły się matury. I znów ustna z polskiego wypadła w dniu domowego meczu z GKS Jastrzębie. Numer w dzienniku 22 i w takiej kolejności proszą. Na zmianę kolejności się nie godzą. Czas dłużył się niemiłosiernie, gdy wchodziłem na salę, na Oporowskiej zaczynał się mecz. Na szczęście trafiłem z pytaniami. Szybko zgłosiłem się do odpowiedzi, zreferowałem temat bez rozwlekania i wręcz wybiegłem z sali. Tym razem taksówka i mecz. Wchodziłem na stadion tuż po przerwie, słysząc euforię po golu.
Jaki wynik? 6:1 - usłyszałem odpowiedź. Więcej goli nie było. Było to pierwsze zwycięstwo Śląska za 3 punkty w tym sezonie. Szczęśliwy powrót do szkoły i kolejna pozytywna wiadomość - matura na czwórkę.
Parę dni później Śląsk po raz kolejny wygrał za 3 punkty, pokonując w Krakowie Wisłę 5:0.
Kolejny pamiętny mecz miał miejsce w 29 kolejce. Do Wrocławia przyjechał beniaminek Ruch Chorzów, który właśnie zdobywał mistrzostwo Polski. Był to jeden z lepszych meczów w sezonie, Śląsk postawił rywalowi bardzo trudne warunki. Do dziś pamiętam ostrzeliwanie bramki Ruchu przez Tarasiewicza. Oddał chyba z 10 potężnych uderzeń z dystansu. Obecnie tyle strzałów nie zawsze oddaje w meczu cala drużyna. Mecz zakończył się jednak wygraną 1:0 Ruchu, który tym samym zaliczył rzadko spotykana huśtawkę nastrojów – 1987 spadek z ligi, 1988 awans, 1989 mistrzostwo Polski. Mecz pamiętam też z innego względu. Po spotkaniu był bal pomaturalny, a jako, że wtedy nie było wtedy sklepów pracujących w sobotę dłużej, musiałem zabawić w przemytnika. Udało się.
W ostatniej kolejce Śląsk grał w Łodzi z Widzewem. Wybrałem się i ja i był to kolejny mecz z przygodami.
Pojechałem indywidualnie z kolegą, ale było ciekawie. Idąc na stadion trafiliśmy na spotkanie kibiców Śląska i Widzewa, ale w sumie nic się nie stało. Sam mecz nie miał większej historii. Śląsk znowu wygrał. Przygody zaczęły się później. Kolega namówił mnie na powrót z kibicami. W drodze ze stadionu Widzewa na Łódz Kaliską milicja urządziła nam marszobieg. Kto się ociągał, dostawał pałą. Niewiele brakowało, a zaliczyłbym lanie.
Po drodze postanowiliśmy zmienić pociąg z osobowego na pospieszny. Gdy już byliśmy blisko Wrocławia, trafiliśmy na wypadek w okolicach Oleśnicy. Godzina stania i zmiana trasy. Pociąg wracał kawał drogi i dalej jechał przez Kluczbork. Zamiast o 23, byłem w domu koło godziny 6. Napędziłem wtedy niezłego stracha rodzicom. Powiedziałem im, że jadę na mecz i wrócę późnym wieczorem, a nie było mnie całą noc. Wtedy nie było oczywiście komórek i internetu, więc nie było jak powiadomić ich, a oni nie mogli sprawdzić, co się dzieje.
Z meczu w Łodzi pozostało mi jeszcze jedno wspomnienie. Przed pierwszym gwizdkiem spiker pożegnał w Widzewie Sławomira Chałaśkiewicza, który odchodził z Widzewa. W pierwszej połowie był wyróżnialnym się zawodnikiem łodzian i pomyślałem, że fajnie by było, gdyby trafił on do Śląska, skoro chce zmienić klub.
Tydzień później wybrałem się na basen Śląska na Racławickiej i w drzwiach do szatni minąłem... Chałasia. Tak to przed wszystkimi kibicami dowiedziałem się o jednym z pierwszych wzmocnień WKS-u. Sławek przez 2 lata był jednym z ulubieńców kibiców.
Zwariowany sezon to i zakończenie nietypowe. Ostatnia kolejka nie oznaczała zakończenia rozgrywek dla Śląska. Sytuacja nietypowa, ale cztery dni później Śląsk zagrał mecz ligowy z 28 kolejki z Pogonią w Szczecinie. W pierwotnym terminie spotkanie nie odbyło się ze względu na zatrucie salmonellą piłkarzy Pogoni. Śląsk przegrał, ale i tak zanotował niesamowity wynik awansując wiosną z miejsca 16 na 9.
Był to także okres pożegnań zawodników, których przez lata podziwiałem na boisku. Po sezonie ze Śląska odeszli Ryszard Tarasiewicz, Paweł Król (wrócił na krótko po pół roku), Stefan Machaj, a wkrótce odeszli także Waldemar Prusik, Janusz Jedynak i Modest Boguszewski. Kończyła się pewna epoka…