Bergier: Moja głowa nie dojeżdżała (WYWIAD)

26.08.2022 (10:00) | Krzysztof Banasik
uploads/images/2022/8/bergiersawicki_62f763be12a57.jpg

fot.: Rafał Sawicki

W Śląsku Wrocław trenuje od najmłodszych lat, przechodził przez wszystkie szczeble szkolenia przy Oporowskiej. Efekty? Dwukrotna korona króla strzelców grupy zachodniej CLJ, tytuł wicekróla strzelców II ligi, powołania do młodzieżowych reprezentacji Polski, debiut w ekstraklasie na dwa tygodnie przed osiągnięciem pełnoletności. Dlaczego 22-letni wychowanek WKS-u ciągle dopiero puka do regularnej gry w pierwszej drużynie? - Moja głowa nie dojeżdzała, nie wykorzystałem swojej młodości tak, jak powinienem - mówi nam w szczerym wywiadzie, który powinien stanowić ważną inspirację dla wszystkich młodych piłkarzy.



 

Co słychać?

Wydaje mi się, że jest coraz lepiej. Trener Djurdjević mnie z dnia na dzień buduje. Za trenera Lavicki przy gierkach często stałem z boku, nie było dla mnie miejsca. Teraz w każdym treningu biorę udział od początku do końca w stu procentach. To jest dla mnie budujące, bo zgrywam się z drużyną. Za mną trudny okres - generalnie często było tak, że jesienią byłem częścią pierwszego zespołu, a zimą - po obozie lub jeszcze przed - przesuwano mnie do rezerw. To było demotywujące, ale z drugiej strony - motywowało mnie do jeszcze cięższej pracy.

Czujesz się teraz bardziej potrzebny?

Na pewno czuję się bardziej zgrany i bardziej zżyty. Skoro teraz w stu procentach trenuję z jedynką, jeżdżę na wszystkie mecze, to też czuję się teraz bardziej częścią tego zespołu niż wcześniej. Mam też dzięki temu lepszy kontakt ze wszystkimi. W przeszłości to wyglądało tak, że np. we wtorek dowiadywałem się, że od środy będę trenował z drugim zespołem. To nie pozwalało mi się w pełni skupić. Niby byłem pełnoprawnym członkiem “jedynki”, ale jednak większość czasu spędzałem w rezerwach. W tym sezonie sytuacja jest bardziej klarowna - trenuję tylko i wyłącznie z “jedynką”, a do rezerw na mecze idę, kiedy tego chcę, trener mi nic nie każe. Dlatego zagrałem z Polonią Warszawą, bo o to poprosiłem. Adrian Łyszczarz też.

No i Adi trochę pewnie tego żałuję, bo spotkanie okupił urazem barku. Ale ty za to popisałeś niecodziennym golem - zdobyłeś kiedyś taką bramkę?

Nie, nigdy mi się to nie zdarzyło. Widziałem takie gole tylko gdzieś na filmikach w Internecie. Chociaż przyznaję, że kilka razy się czaiłem na takie zagranie, ale za każdym razem bramkarz się obracał.

To, że teraz jesteś w pełni wykorzystywany na treningach i grasz w gierkach, wynika z faktu, że po odejściu Fabiana Piaseckiego jesteś wyżej w hierarchii napastników, czy bardziej ze sposobu prowadzenia zajęć przez trenera Djurdjevicia?

Z jednego i drugiego. Uważam, że robię postępy i krok po kroku idę do przodu. Jak był Fabian, byłem czwarty w hierarchii, teraz jestem raczej trzeci, chociaż mam aspirację, by być pierwszym. Wiadomo, że numerem jeden jest Erik Exposito, który spełnia założenia trenera. Każdy napastnik jest inny - Erik jest zawodnikiem, który potrafi utrzymać piłkę, rozegrać ją, Caye Quintana dobrze wbiega za linię obrony, rozrywa ją na boki, przez co jest więcej miejsca dla innych zawodników. Ja najlepiej czuję się w grze z kontrataku.

Trzeba też przyznać, że trener dba o to, żeby było miejsce na boisku dla mnie podczas treningów - najczęściej jest tak, że Erik jest w jednej drużynie, a ja i Caye jesteśmy w drugiej. Gramy wtedy trochę innym systemem, z dwoma napastnikami.

Jak zaczęła się twoja przygoda z piłką?

Generalnie wychowałem się w okolicach ulic Krzyckiej i Racławickiej i tam na podwórkach praktycznie od dziecka cały czas grałem w piłkę. Jak już miałem 3-4 lata, to regularnie z moim tatą sobie kopaliśmy. Jak miałem mniej więcej 4,5 roku, na Racławickiej trener Stanisław Miśków miał swoją grupę zawodników z rocznika 1996-1997, czyli dwa lata starszą. Pamiętam, że moja mama kiedyś zapytała mnie, czy nie chciałbym z nimi trenować. Oczywiście chciałem, mama zapytała trenera. Na początku nie chciał się zgodzić, bo byłem młodszy i trener bał się, że będę odstawać. Ale jak zacząłem zajęcia, szybko okazało się, że piłkarsko nie odstaję, tylko czasami fizycznie.

Z roku na rok dojrzewałem, przechodziłem przez kolejne zespoły młodzieżowe Śląska. Jak skończyłem wiek trampkarza - poszedłem do szkoły “45” na Sępolnie do klasy sportowej i tam miałem też treningi. Później powstała Akademia Piłkarska Śląska Wrocław, gdzie też szczebel po szczeblu piąłem się w górę. 


Boisko przy Racławickiej, Sebastian Bergier w czerwonej koszulce na pierwszym planie, obok trener Stanisław Miśków. Rok 2005 lub 2006. Kliknij w zdjęcie, by je powiększyć.

Czyli jesteś w Śląsku od czwartego roku życia!?

Dokładnie tak. Czyli już jakieś 18 lat. Z małymi przerwami na wypożyczenie do Stali Mielec i Wigier Suwałki.

Od początku byłeś napastnikiem?

Nie, nie, nie. Pamiętam mecz z Pogonią Oleśnica u trenera Grzegorza Muzyki w trampkarzach, że nawet na stoperze grałem. Później u trenera Marka Kowalczyka w juniorach młodszych grałem cały czas na “szóstce” lub “ósemce”. Następnie trener Tomasz Horwat zrobił ze mnie “dziesiątkę”, trener Piotr Jawny wystawiał mnie na skrzydle i dopiero ówczesny trener CLJ Dariusz Sztylka zaczął mnie wystawiać na “dziewiątce” i tak już zostało. Dzisiaj widzę się właśnie na tej pozycji przede wszystkim.


Sebastian Bergier - król strzelców Top Cup (marzec 2010). Kliknij w zdjęcie, by je powiększyć.

Ciąży na tobie jakaś dodatkowa presja w związku z tym, że jesteś wychowankiem?

Trudno powiedzieć. Na pewno ci, którzy przychodzą z zewnątrz, są wyselekcjonowani przez dyrektora sportowego i trenera pod daną koncepcję, styl zespołu, taktykę. Oni mają tu i teraz dawać jakość, po to płaci się za nich pieniądze. Wychowanka buduje się przez lata, powoli. Nie pamiętam takiej sytuacji w Śląsku, żeby wychowanek wszedł do drużyny i od razu był pierwszoplanową postacią.

To chyba musielibyśmy cofnąć się gdzieś do lat osiemdziesiątych lub dziewięćdziesiątych…

Dokładnie. Z reguły wychowanek to młoda osoba, która dopiero buduje swoją pozycję, kształtuje się jako piłkarz. A z zewnątrz przychodzi już ktoś gotowy, dlatego łatwiej mu wejść do grania. Dużo, a nawet większość zależy od zaufania trenera. Oczywiście za darmo grania się nie dostaje, niezależnie, czy jest się wychowankiem, czy nie, po prostu to miejsce w składzie trzeba sobie wywalczyć.

Jak powiedziałeś - wychowanka buduje się przez lata. Ciągłe zmiany trenerów i koncepcji pewnie nie pomagają. Ciągle jesteś tym produktem, który musi się dopasowywać.

Myślę, że lepiej by było, gdyby jeden trener był dłużej, znał nasze mocne i słabe strony dzięki wielu wspólnym treningom. Jak przychodzi nowy szkoleniowiec, to tak naprawdę wszystko zaczyna się od początku. 

W Polsce chyba tylko Lech Poznań, Legia Warszawa i Zagłębie Lubin na poważnie stawiają na wychowanków. A to jest najmniejszy koszt dla klubu, w dodatku wychowanka można drogo sprzedać. Chyba, że klub ściąga takich młodych, uzdolnionych piłkarzy jak Przemek Płacheta czy Mateusz Praszelik. Tutaj trzeba Śląsk pochwalić, bo udało się ich wypromować.

Powiedziałeś o tej złej stronie zmiany trenerów, ale moim zdaniem są też dobre - nowy trener możesz dać nowy bodziec, może zwrócić uwagę na rzeczy, których poprzedni szkoleniowiec nie widział.

Tak, nie mogę się nie zgodzić. Jak przychodzi nowy trener, każdy chce się pokazać, daje z siebie więcej niż do tej pory. Widać, że jest większy ogień, jest impuls. Stabilizacja jest dobra, ale wszystko ma swoje plusy i minusy.

Jak podsumujesz swoje zagraniczne wojaże?

Najpierw pojechałem do Genui, miałem wtedy 17 lat, grałem wtedy w CLJ. Byłem tam dwa razy. Po pierwszym pobycie powiedzieli mi, żebym przyjechał jeszcze raz. Podobało mi się tam, chciałem zostać, ale na mojej pozycji mieli wtedy dwóch bardzo dobrych zawodników - Raula Asencio, który teraz ma już koncie trochę bramek w Serie B. Ale nie czułem przepaści między nami. Drugim był Pietro Pellegri (niecałe dwa miesiące temu Torino wykupiło go z Monaco za 5 mln euro, wcześniej Monaco zapłaciło za niego Genoi prawie 21 mln euro - przyp.red.) Za to różnica między CLJ a Primaverą była spora. Tempo na treningach było tak duże, jak w naszej ekstraklasie. Potrzebowałem kilku dni, żeby się przestawić. Nie dostałem do Genoi żadnej oferty, po prostu temat całkowicie upadł.


Sebastian Bergier podczas testów w Genoi (listopad 2016). Kliknij w zdjęcie, by je powiększyć.

Później pojechałem do Sampdorii. To było w grudniu, oni tam ciągle grali i byli w gazie, a w Polsce była przerwa świąteczna, więc ja nie byłem wtedy w najlepszej formie. I to wyszło, bo nie wyróżniałem się tam niczym. Byłem tam tydzień, wróciłem i nikt już nie podjął tematu.

Kiedy w Śląsku do końca kontraktu został mi tylko rok, w lipcu 2017 roku zgłosiło się po mnie SPAL. Miałem wtedy 17,5 roku. Oni byli już bardzo konkretni. Byłem nawet z nimi na obozie, graliśmy sparing z jakimś klubem z niższej ligi. Wygraliśmy 14:1, a ja w 45 minut zdobyłem 7 bramek. No i pojawiła się oferta - chcieli mnie wypożyczyć z opcją wykupu. Ówczesny dyrektor sportowy Adam Matysek powiedział mi jednak, że dla mnie najlepiej będzie, jak zostanę, żebym się tu rozwijał. Zapowiedział mi też, że dostanę szansę w pierwszej drużynie. W Śląsku chcieli za mój wykup więcej niż proponowało SPAL i ostatecznie podpisałem nowy kontrakt przy Oporowskiej.

Do końca roku zagrałem tylko w dwóch meczach WKS-u, raptem kilka minut zaliczyłem. W lutym dostałem szansę gry od pierwszej minuty przeciwko Legii Warszawa na Łazienkowskiej, zaliczyłem asystę przy golu Roberta Picha. Trochę minut jeszcze dostałem, ale w pierwszym składzie już tylko raz zagrałem.

Żałujesz, że nie udał się ten transfer do SPAL?

Mam takie myśli, a co by było gdyby. Może moja kariera lepiej by się ułożyła. A może gorzej? Mam jeszcze sporo lat grania przed sobą, jeszcze dużo mogę osiągnąć.


Sebastian Bergier podczas testów w SPAL (lipiec 2017). Kliknij w zdjęcie, by je powiększyć.


Sebastian Bergier podczas testów w SPAL (lipiec 2017). Kliknij w zdjęcie, by je powiększyć.

Sezon 2020/2021 rozpocząłeś w pierwszym składzie, zagrałeś w kwalifikacjach do Ligi Konferencji Europy w wyjazdowym spotkaniu z Paide Linnameeskond. Co się stało później?

Generalnie za trenera Jacka Magiery czułem się w swojej karierze fizycznie najlepiej, piłkarsko też. Dwa tygodnie później, tuż przed rewanżowym meczem z Araratem, złapałem kontuzję - grając treningowo z Adim Łyszczarzem w teqball na Oporowskiej naderwałem więzadła poboczne w kolanie. Lekarz powiedział mi, że będę musiał pauzować około 30 dni, ale ja chciałem wrócić szybciej. Trenowałem dużo indywidualnie i wydawało mi się, że już po trzech tygodniach mogę wrócić.

Niestety wróciłem za szybko i przed spotkaniem z Zagłębiem Lubin, podczas pojedynku jeden na jeden z Waldkiem Sobotą, zrobiłem zwód i znowu strzyknęło mi w kolanie. Diagnoza - ten sam uraz, tylko tym razem poważniejsze i straciłem przez to kolejne dwa miesiące. A czułem wtedy, że może być coraz lepiej, że moja forma pójdzie w górę, miałem na koncie sporo bramek sezon wcześniej w II lidze, naprawdę liczyłem wtedy, że na poważnie zaistnieję w pierwszym zespole. Ta kontuzja zmieniła wszystko. Później, jak wróciłem po urazie, zagrałem pięć meczów w rezerwach, strzeliłem w nich sześć bramek i sezon się skończył. Dostałem w międzyczasie 45 minut w Zabrzu przeciwko Górnikowi, ale wyglądałem bardzo słabo.

Jak myślisz, z czego wynikało, że za trenera Magiery czułeś się tak dobrze fizycznie i piłkarsko?

Intensywność treningów u trenera Magiery w porównaniu z trenerem Vitezslavem Lavicką była o wiele większa. Trener Magiera lubił dokręcił śrubę i to na mnie działało. U trenera Lavicki było dużo spokojniej, zależało mu, żebyśmy w mecz weszli na świeżości.

To prawda, że rok temu interesowała się tobą Wieczysta Kraków?

Tak, na naszym meczu w II lidze w Katowicach (Śląsk II wygrał przy Bukowej 3:1 po dwóch bramkach Bergiego i jednym trafieniu Adiego - przyp.red.) z trybun oglądał mnie trener Przemysław Cecherz. W Internecie pojawiły się pierwsze plotki, ale mój menadżer szybko uciął temat, to zdecydowanie nie był kierunek dla mnie.

Muszę zapytać jeszcze o te nieudane wypożyczenia do Stali i Wigier. W Suwałkach zaliczyłeś tylko cztery mecze, w Mielcu piętnaście, nie zdobyłeś żadnej bramki.

Najpierw była Stal Mielec. Wtedy byłem po kilku meczach w ekstraklasie, trenowałem z “jedynką”, więc myślałem sobie - a co tam I liga, wejdę i będę grał. Niestety zderzyłem się z rzeczywistością. Miałem wtedy 18 lat, zamieszkałem sam, musiałem się nauczyć samodzielności. Moja głowa nie dojeżdżała, zacząłem się frustrować tym, że mało grałem. Im mniej grałem, tym bardziej wkurzony i zdemotywowany byłem. Zacząłem się obrażać… A obrałem sobie za cel, że muszę dostać powołanie na mistrzostwa świata do lat 20, której selekcjonerem był trener Magiera. Zagrałem w Stali cztery mecze w pierwszym składzie, coś z ławki też, ale nie dostałem powołania na pierwsze oficjalne zgrupowanie tej kadry. Wtedy zagrzałem się jeszcze bardziej. Wybuchałem złością po każdym spotkaniu, w którym nie wystąpiłem. Gdybym był bardziej cierpliwy, opanowany, to wypożyczenie mogłoby się potoczyć inaczej.


Sebastian Bergier na wypożyczeniu do Stali Mielec (lipiec 2018). Kliknij w zdjęcie, by je powiększyć.

Po pół roku stwierdziłem, że skoro w walczącej o awans Stali, w której pierwszym wyborem w ataku był wtedy Grzegorz Kuświk, gram mało, to pójdę do Wigier Suwałki. Oni byli też wtedy w I lidze, ale dużo niżej w tabeli, więc myślałem - no tam to na pewno będę grał. Zaliczyłem dobry okres przygotowawczy, w sparingach strzeliłem kilka goli i w pierwszym meczu ligowym zacząłem w pierwszym składzie. Przed meczem pojawiła się kontuzja, zapalenie ścięgna Achillesa, ale stwierdziłem - dobra, zagryzę zęby i jakoś to będzie, muszę się pokazać. Niestety nie dałem rady i po godzinie zostałem zmieniony.

Po wyleczeniu się wszedłem z ławki, ale niestety wtedy zaczął się mój konflikt z trenerem Arielem Jakubowskim. Niestety ja byłem winny tej sytuacji, powiedziałem na ławce kilka niecenzuralnych słów zaadresowanych do trenera. Nie wytrzymałem psychicznie tego, że ktoś na boisko wszedł wtedy wcześniej ode mnie. Powiedziałem to pod nosem, ale jeden z członków sztabu to usłyszał i przekazał to trenerowi. Na boisku się ostatecznie pojawiłem, ale wiedziałem już wtedy, że będą miał przerąbane. Po meczu dostałem ostrą zjebę w szatni, padły ostre słowa przy wszystkich, ale całkowicie na to zasłużyłem. Po tej sytuacji dostałem informację, że jestem przesunięty do rezerw Wigier. To był początek rundy, już do końca wypożyczenia, czyli przez trzy miesiące, grałem w IV lidz

Strzelałeś?

Tak, trudno było nie strzelać, tamtejsza IV liga jest chyba jedną z najsłabszych w Polsce.


Adrian Łyszczarz, Daniel Łuczak, Konrad Poprawa, Sebastian Bergier i Kamil Dankowski podczas zgrupowania kadry U-20 i U-21 (maj 2018). Kliknij w zdjęcie, by je powiększyć.

Co się działo w twojej głowie wtedy, z czego ta duża pewność siebie wynikała?

Po zdobyciu korony króla strzelców w CLJ myślałem, że wszystko przyjdzie o tak o, na pstryknięcie palca. Uważałem, że należy mi się granie. Jak byłem w Suwałkach, skorzystałem z opcji wsparcia psychologa, bo wiedziałem, że moja głowa nie nadąża za tym, co się dzieje.

Super, że o tym mówisz. Mam nadzieję, że wszyscy młodzi piłkarze to przeczytają. Młodość ma się tylko raz.

Dokładnie, ja czuję i wiem, że nie wykorzystałem swojej młodości tak, jak powinienem. I problemem nie były umiejętności piłkarskie, tylko moja głowa, która chciała za dużo. Gdybym bardziej wyluzował, lepiej by to się potoczyło. Miałem straszne ciśnienie, żeby grać na tych wypożyczeniach, żeby móc wrócić do Śląska i coś osiągnąć. W mojej głowie krążyły ciągle myśli, że skoro nie gram na wypożyczeniu, to w Śląsku po powrocie nie będę miał czego szukać. Dlatego zainwestowałem swoje pieniądze i skorzystałem z pomocy psychologa, który bardzo mi pomógł.

Dodatkowo bardzo przejmowałem się tym, co o mnie pisali ludzie w Internecie. Wiadomo jak to wygląda - ludzie są anonimowi, to pozwalają sobie na dużo. Psycholog zakazał mi czytania tego, ale dodał, że wiadomo, że coś i tak będzie do mnie dochodzić, to żebym sobie to przetłumaczył w głowie, że to są tylko czyjeś opinie i każdy może mieć swoją.

Korzystasz jeszcze z tego wsparcia?

Już nie, uważam, że już dojrzałem i umiem sobie już lepiej radzić ze swoimi emocjami i podejmować lepsze wybory. Mam też dziewczynę, rodzinę i z nimi omawiam różne takie kwestie.

Często słyszę takie opinie, że ktoś miał talent, ale głowa nie nadążała.

Tak jest. Niektórzy lubią sobie pójść w miasto, niektórzy są jak ja byłem - zbyt pewni siebie i też nakładają na siebie za dużą presję.

A jak podchodzisz do mediów?

Rozumiem współczesność, jak działa ten świat mediów - każdemu zależy na tym, żeby się klikało, więc często wbijają komuś szpilkę. Nie mam wpływu na to, kto co napisze, więc nie oceniam też tego.

Ktoś w klubie ciebie lub innych zawodników edukuje lub edukował, jak współpracować z mediami?

Nie, nigdy czegoś takiego nie było, a to mogłoby się przydać. Nie każdy potrafi stanąć przed kamerą i coś powiedzieć, można by było się do tego przygotować, żeby nie walnąć czegoś głupiego. Z tą presją i otoczeniem mediów piłkarze muszą sobie radzić, ale nikt nas do tego nie przygotowuje.

Przypuszczam, że to jest jednak czasami duży stres, szczególnie dla młodych zawodników.

Taka rozmowa przed kamerą jest bardziej stresująca niż wyjście na boisko.

Jak wbiegałeś teraz niedawno na boisku w Poznaniu - był stres?

Miałem taki okres za trener Lavicki, że jak wchodziłem na boisko, to w głowie miałem, żeby nie zrobić niczego źle, żeby nie popełnić błędu. Byłem trochę sparaliżowany. Teraz wychodzę na murawę i staram się tą piłką nożną bawić. Zupełnie inaczej mentalnie podchodzę do tego.

Twój starszy brat, Adrian, też chyba nie do końca wykorzystał swój potencjał, chociaż ty ciągle masz na to jeszcze szansę. Podobno miał nawet większy talent od ciebie.

Jako młodych chłopak był Kielcach, Rzeszowie, w Nowym Sączu. Jak przyjeżdżał do domu raz na trzy miesiące, to mama się wściekała, bo piłka wszędzie fruwała, latały doniczki, odpadał tynk… Od małego razem graliśmy, chociaż Adrian jest starszy ode mnie o 13 lat. To od niego dostałem najwięcej porad takich życiowych i piłkarskich. Niestety u Adriana też głowa nie dojeżdżała, on z kolei lubił potupać nóżką na mieście. Miał faktycznie pokrętło konkretne.

A może dalej je ma, bo chyba dalej gdzieś gra.

Gra do dzisiaj - teraz w A Klasie w Wiszni Małej.


Sebastian Bergier w pokoju brat - Adriana Bergiera. Widoczne trofera zostały przez starszego braci Bergierów zdobyte podczas turnieju w Marsylii (lato 2000). Kliknij w zdjęcie, by je powiększyć.

Kiedy zdobędziesz pierwszego gola w ekstraklasie?

Ech, no było blisko w Poznaniu. To były moje pierwsze okazje w ekstraklasie, wcześniej tak naprawdę bardzo mało grałem. Gdybym to lepiej dokręcił w Poznaniu… no nic, trudno, sytuacje jeszcze będą.

W sezonie 2020/2021 II ligi byłeś wicekrólem strzelców, w czasach juniorskich dwa lata z rzędu byłeś najlepszym strzelcem w grupie zachodniej CLJ. Czemu tej skuteczności nie możesz przenieść na ekstraklasę?

Bo nie gram regularnie, nie gram w pierwszym składzie. Raz wchodzę na dwie minuty, raz na pięć, innym razem na dwanaście. To nie pomaga. Mam dużo meczów, ale mało minut. Nie miałem też wcześniej jakichś sytuacji, które bym zmarnował. 

Co cię różni od Adriana Lisa?

Podejrzewam, kto takie pytanie mógł ci zasugerować (śmiech). No śmieją się chłopaki w szatni ze mnie, że Adrian Lis, czyli bramkarz Warty Poznań, i Konrad Poprawa mają więcej goli w ekstraklasie ode mnie (śmiech). Ja generalnie podchodzę do tego na spokojnie, szczególnie, jak widzę, że obecnie w ekstraklasie mam około 400 minut w 30 spotkaniach. Połowę tych minut zaliczyłem jak miałem 17-18 lat. Grałem głównie końcówki. Nie chcę się tym tłumaczyć, ale po prostu trudniej jest coś pokazać, kiedy piłka lata gdzieś górą, bo tak często wyglądają te ostatnie minuty. Inaczej by ta gra wyglądała, gdybym grał od początku. Nie jest łatwo dać jakość, dostając tak mało grania.

Ale tego oczekuje się od rezerwowych, że po pojawieniu się na murawie dadzą od siebie coś nowego, coś ekstra.

Tak i w Poznaniu uważam, że mi się to udało. To było chyba pierwsze takie spotkanie, w którym po wejściu nie kręciłem się gdzieś obok meczu, tylko byłem aktywny.

Nie miałeś takiej myśli, że żeby ruszyć do przodu, musisz odejść ze Śląska na dobre?

Miałem. Pierwszy raz za trenera Lavicki - chciałem spróbować czegoś innego. Ale kończył się kontrakt wtedy, stwierdziłem - dobra, spróbuję jeszcze, powalczę, w końcu Wrocław to moje miasto, zawsze chciałem grać w Śląsku. A najpoważniej o odejściu myślałem po obozie w Turcji na początku bieżącego roku, kiedy trener Magiera przesunął mnie do rezerw. Stwierdziłem, że po tym minionym już sezonie odejdę. Ale kiedy pojawił się trener Djurdjević - od razu od pierwszego dnia zauważyłem, że inaczej na mnie patrzy. Stwierdziłem, że zostanę i powalczę.

Słyszałem taką opinię, że trener Djurdjević bardzo szybko zyskał w szatni autorytet o aprobatę. Potwierdzasz to?

Tak, generalnie cały sztab ma bardzo dobre podejście do zawodników. Do każdego podchodzą indywidualnie. Teraz nie dość, że z treningów czerpiemy przyjemność, to jeszcze robimy rzeczy, z których korzystamy później jako cała drużyna. Uważam, że z wszystkich trenerów, których miałem w Śląsku w pierwszej drużynie, trener Djurdjević ma najlepsze podejście do szatni. Jeszcze trener Urban potrafił tak kupić sobie szatnię. Obydwaj wiedzą, jak spajać drużynę. Na przykład na jednym z treningów to my, zawodnicy, prowadziliśmy zajęcia. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim, to było super doświadczenie.

Sebastian Bergier i Ivan Djurdjević podczas meczu Śląsk Wrocław - Cracovia (sierpień 2022).

Jak wspominasz trenera Piotra Tworka?

Nijak, bo byłem tylko na dwóch treningach z “jedynką”. Trener na początku odbył ze mną rozmowę, że będzie mi się przyglądał i to był nasz ostatni kontakt.

W tym sezonie jesteś przede wszystkim piłkarzem pierwszej drużyny, ale zagrałeś w meczu przeciwko Polonii Warszawa w rezerwach. Czym różnią się rezerwy od „jedynki”?

U trenera Wołczka spędziłem sporo czasu w przeszłości, dlatego doskonale wiem, czego trener oczekuje od zawodników. Gdyby miał teraz ktoś inny z “jedynki” przyjść i zagrać w rezerwach, to byłoby mu trudno, dużo rzeczy byłoby nowych dla niego i wątpię, żeby sobie poradził. Trener Wołczek ma swoje założenia taktyczne, które są trochę podobne do założeń trenera Magiery. 

Czy tak powinno być? Bo to pewnie działa też w drugą stronę, że piłkarzom z rezerw trudniej wejść do pierwszej drużyny.

Nie wiem, takie są ustalenia w klubie, że trener Wołczek ma dowolność. Kiedyś było inaczej, kiedyś rezerwy miały grać tak jak “jedynka”.

Skąd ksywa “jastrząb”?

Ze względu na mój duży, spiczasty nos (śmiech). Takie smaczki szatni. Wbijają mi chłopaki takie szpileczki, ale już mnie to nie rusza.

To kolejne pytanie, które ktoś mi zasugerował, chyba właśnie z tym się wiąże: co cię łączy ze Zlatanem Ibrahimoviciem oprócz wielkiego nosa?

(śmiech) Ibra strzela trochę więcej bramek, to na pewno nas nie łączy (śmiech).

Co cię łączy z Piotrem Samcem-Talarem, dlaczego przychodzicie w tych samych różowych koszulkach?

(śmiech) Obydwaj jesteśmy kibicami Realu Madryt, dzień po jakimś zwycięstwie obydwaj z Piotrkiem założyliśmy ich koszulkę, właśnie różową. Z Piotrkiem ogólnie dobrze się dogadujemy. Obydwaj w Śląsku jesteśmy długo, ale poznaliśmy się dopiero za kadencji trenera Lavicki.


Sebastian Bergier i Piotr Samiec-Talar podczas meczu rezerw (maj 2022)

Jakie masz cele na ten sezon?

Jak najwięcej grać, zdobyć pierwszą bramkę w ekstraklasie, ale podchodzę do tego całkowicie na spokojnie, nie narzucam sobie jakiejś dużej presji. Jestem mądrzejszy o te trudne doświadczenia z Mielca i Suwałk.

ZOBACZ też: ''Przełamanie musi nastąpić w głowach'' (OPINIA EKSPERTA)