Waśniewski: Ani złotówka z miasta nie idzie na pensje piłkarzy (WYWIAD)
28.10.2022 (18:00) | Krzysztof Banasik
fot.: slaskwroclaw.pl
Śląsk Wrocław w sezonie 2021/2022 ledwo utrzymał się w ekstraklasie, w obecnych rozgrywkach też nie zachwyca. Jaka jest diagnoza Piotra Waśniewskiego? Prezes WKS-u szeroko opowiada także o finansach klubu, w tym możliwych zaległościach w pensjach piłkarzy.
Wygrana z Lechem Poznań w Pucharze Polski i dobry mecz przeciwko Jagiellonii Białystok – to światełka w tunelu?
Piotr Waśniewski (prezes Śląska Wrocław): Bardzo się cieszę, że drużyna po trudnym spotkaniu w Radomiu zareagowała tak dobrze w Poznaniu, tym bardziej, że Lech w ostatnich tygodniach prezentował się naprawdę dobrze i potrafił skutecznie łączyć grę w ekstraklasie i europejskich pucharach. Dwa razy wygrać na terenie mistrza kraju w przeciągu dwóch miesięcy to spore wydarzenie. Uważam, że ostatnie mecze pokazały, że w tym zespole jest potencjał na skuteczną, miłą dla oka grę i że warto zaufać trenerowi Ivanowi Djurdjeviciowi i jego sztabowi.
Na pewno te dwa mecze dają nadzieję, ale nie da się zapomnieć, że wcześniej Śląsk bił rekordy absurdów w swoich meczach - jaka jest pana diagnoza, co się dzieje czasami z tą drużyną?
Chcę przede wszystkim szczerze przeprosić za to kuriozalne “widowisko”, które oglądaliśmy w Radomiu. To jest dla mnie o tyle dziwne i trudne do jednoznacznej diagnozy, że tego typu mecze przeplatane są występami, za które Śląsk można chwalić – jak z Pogonią, Cracovią, dwa razy z Lechem, Górnikiem, również ostatnio z Jagiellonią. Proszę zauważyć, że tych dobrych spotkań rozegraliśmy wcale nie tak mało.
Uważam, że do momentu, do którego nasza drużyna nie popełni niewytłumaczalnego błędu, gramy przyzwoicie. Ale kiedy my strzelamy sobie do własnej bramki z połowy boiska i trudno w ogóle odnaleźć takie sytuacje w annałach polskiej piłki, to później nie jesteśmy w stanie już wrócić do w miarę normalnej gry. Trzy czerwone kartki - to z kolei w ekstraklasie dzieje się raz na co najwyżej kilka lat. Podanie pod nogi przeciwnika - to zdarza się częściej, ale też jest działaniem niestandardowym.
W Radomiu, do momentu czerwonej kartki, jedyne, czym mogliśmy się frustrować, to brak skuteczności - Śląsk dominował, posiadał dłużej piłkę. Po meczu rozmawiałem z trenerem Ivanem Djurdjeviciem i wstępna diagnoza szła w kierunku problemów mentalnych zespołu, braku skupienia na meczu. Uosobieniem tego były czerwone kartki, szczególnie ta ostatnia, która była objawem frustracji. W momencie niewytłumaczalnego błędu, nasza gra sypie się jak domek z kart.
Zupełnie inaczej podchodzilibyśmy do tego sezonu, gdybyśmy te mecze, w których popełnialiśmy kuriozalne błędy, zamienili na zwycięstwa, a te, w których nie byliśmy faworytami - z Lechem Poznań i Pogonią Szczecin - przegrali. Punktów mielibyśmy raczej tyle samo, ale odbiór zespołu byłby inny. Paradoksalnie spotkania z tymi lepszymi przeciwnikami - poza Rakowem Częstochowa - wychodzą nam lepiej. Nie radzimy sobie z drużynami, którym bardziej zależało na wykopywaniu piłki i przypadkowym przechodzeniu do akcji ofensywnych niż próbie kreowania gry.
Po 14. kolejkach Śląsk zajmuje 12. miejsce - biorąc pod uwagę rewolucję kadrową i problemy ekonomiczne, to jest akceptowalna pozycja? Czy kibice muszą się przyzwyczaić, że przez jakiś czas to w tych rejonach będziemy widzieć wrocławian?
Jestem daleki od stwierdzenia, że to miejsce w tabeli nas satysfakcjonuje. Pamiętajmy, że musimy przejść pewien proces. W klubie oraz w pierwszym zespole nastąpiło bardzo dużo zmian, dlatego ten sezon sprawia wrażenie przejściowego. Piłkarze, którzy jeszcze pół roku temu byli drugoplanowymi postaciami, musieli stać się zawodnikami pierwszoplanowymi. Przy tak dużej rotacji, to nie daje gwarancji szybkiego efektu.
Nasze możliwości dzisiaj nie dają nam gwarancji walki o europejski puchary. Uważam, że powinniśmy walczyć o miejsca 7-9, czyli górną połowę tabeli. Nigdy nie powiem, że naszym celem jest utrzymanie, bo to oznaczałoby, że nasza praca przestaje mieć sens.
Na miejscu piłkarzy, gdybym usłyszał, że ten sezon jest “przejściowy”, miałbym raczej słabą motywację. Zawodnicy usłyszeli jakieś konkretne cele?
Tak, przed sezonem spotkaliśmy się z radą drużyną i powiedzieliśmy, że realnie musimy walczyć właśnie o miejsca 7-9. Sport charakteryzuje się jednak tym, że jak wychodzisz na boisko, to nie masz kalkulować, że skoro cel już został osiągnięty, to nie musisz się starać. Żeby to wzmocnić dokonaliśmy z drużyną stosownych ustaleń i zawodnicy wiedzą, że zdecydowanie warto zająć pozycję jeszcze wyższą niż zakładana, bo jest to związane z dodatkową gratyfikacją.
Czy trener Ivan Djurdjević do tej pory realizuje postawione przed nim cele? Jego zatrudnienie było dobrą decyzją?
Na pewno próba jednoznacznej oceny trenera już teraz byłaby niesprawiedliwa. Podoba mi się sposób, w jaki szkoleniowiec do tej pory pracuje z drużyną i współpracuje z innymi osobami w klubie. Na pewno deprymujące jest dla wszystkich, że w tym czasie zawodnikom, również doświadczonym, na których zespół ma się opierać, trafiają się proste błędy, a przez nie wstydliwe porażki. Takie mecze jak ten w Radomiu są nie do zaakceptowania przez nas wszystkich w klubie.
Mam wrażenie, że trener Djurjdjević, na tle wcześniejszych szkoleniowców Śląska, wyróżnia się elastycznością.
Z mojego 20-letniego doświadczenia w pracy w sporcie wynika, że podczas każdej rozmowy rekrutacyjnej z trenerami można usłyszeć, że są gotowi dostosowywać taktykę, sposób gry i treningów do możliwości klubu i potencjału zawodników. Rzadko który potrafi później te słowa przełożyć na czyny. Zależy nam na tym, by trener potrafił skupiać energię na wykorzystywaniu potencjału, którym dysponuje, a nie rozglądaniu się dookoła i twierdzeniu, że w sąsiednim ogródku można znaleźć coś ładniejszego. Trener Djurdjević się w tej kwestii sprawdza - buduje schematy i szkielet drużyny, ale jest w swoich działaniach elastyczny, dopasowuje się do sytuacji.
Według raportu Deloitte za miniony sezon, Śląsk Wrocław za jeden punkt w ekstraklasie musiał płacić aż milion złotych. Tylko Legia Warszawa była w tym elemencie mniej efektywna. Jakie błędy przy tworzeniu tamtej drużyny pan dostrzega?
Musimy tę odpowiedź podzielić na dwie części - najpierw porozmawiajmy o metodologii, którą przyjęła w swoim raporcie firma Deloitte. Wiele osób patrzy na Śląsk Wrocław tylko przez pryzmat pierwszego zespołu, a Deloitte w swoim raporcie bierze pod uwagę wszystkie wynagrodzenia, we wszystkich naszych drużynach: oprócz tej ekstraklasowej, mamy ponad 20 drużyn w akademii, wiele z nich na poziomie centralnym, co nie jest normą w innych klubach ekstraklasy. Do tego utrzymujemy rezerwy, które występują też na poziomie centralnym, w II lidze. Jest też drużyna kobiet, grająca w ekstralidze. Te wszystkie elementy kumulują się w zestawieniu Deloitte - nie zapominajmy o tym. Dzisiaj Śląsk Wrocław to największy klub w Polsce pod względem liczby zespołów na poziomie centralnym, a to kosztuje.
Druga część mojej odpowiedzi - tak, ten wskaźnik, mimo powyższego, pokazuje, jak ogromnym rozczarowaniem zakończył się sezon 2021/2022. Zaczynaliśmy go grą w europejskich pucharach. Potrzebowaliśmy szerszej kadry, by mieć możliwość rotacji, dlatego po pierwsze zależało nam na zatrzymaniu w klubie zawodników pierwszego składu, po drugie - poszukaliśmy wzmocnień. Dołączyliśmy też kilku piłkarzy z rezerw, więc ta kadra była szeroka. Uważam, że potencjał tej drużyny był znacznie większy niż wynik, który ostatecznie osiągnęliśmy w ekstraklasie. Przed sezonem, tworząc kadrę i budżet płacowy, zakładaliśmy, że zajmiemy minimum szóste miejsce. Co więcej - rozpoczęcie tamtego sezonu potwierdzało, że było to prawidłowe założenie. Natomiast zakończył on się bardzo słabo, dlatego tak źle wygląda ten wspomniany przez pana wskaźnik.
Dlaczego Śląsk zaliczył aż tak słaby sezon?
Po bardzo dobrym początku, gdy nieźle zaprezentowaliśmy się w europejskich pucharach oraz zaliczyliśmy naprawdę udany start ekstraklasy, przyszedł kryzys, z którego zespół nie był w stanie wyjść na dobrą sprawę do samego końca rozgrywek. Do spadku formy drużyny doszedł też wyraźny spadek morale i nastawienia mentalnego. Staraliśmy się podejść do tej sytuacji z dozą cierpliwości, pozwolić popracować sztabowi trenera Magiery również w przerwie między rundami, by wiosną odbić się w górę. Tak się jednak nie stało, a pod wodzą nowego szkoleniowca zespół zdołał się co prawda utrzymać się w lidze, ale nic ponad to.
Na złe wskaźniki w raporcie Deloitte odpowiada pan, że wydatki Śląska to nie tylko ekstraklasa, w takim razie ile z waszych wydatków pochłaniają pozostałe drużyny?
Absolutnie nie uciekam od stwierdzenia, że drużyna nie była przepłacona w relacji do wyniku, który był bardzo słaby. Utrzymanie samej akademii, łącznie z zawodnikami, którzy są gdzieś na styku drugiej i pierwszej drużyny, to kilkanaście milionów rocznie, co stanowi kilkadziesiąt procent naszego budżetu. Biorąc pod uwagę wszystkie nasze wpływy z transferów oraz uwzględniając fakt, że Deloitte corocznego podwyższenia kapitału ze strony Gminy Wrocław w wysokości 13 milionów złotych nie uwzględnia jako nasz dochód - na wynagrodzenia wydawaliśmy tak naprawdę ok. 65% naszego budżetu, co jest standardowym wskaźnikiem. W samym raporcie jest to zresztą zaznaczone, choć tzw. „małym druczkiem”, przez co nie wszyscy dotarli do tej informacji.
Co się dzieje z pieniędzmi za sprzedanych zawodników?
Są przeznaczane na bieżące funkcjonowanie klubu - nie tylko na pierwszą drużynę, ale wszystkie wymienione przeze mnie obszary działalności klubu. Nasza sytuacja ekonomiczna jest taka, że budżet opiera się też na transferach wychodzących. Jeśli ich nie będzie, będziemy musieli zastanowić się nad zmianą struktury budżetu.
Właścicielem Śląska jest Gmina Wrocław. Przejadacie publiczne pieniądze i to w dodatku na piłkarzy, którzy w ostatnim sezonie ledwo co utrzymali się w ekstraklasie?
To jest często populistycznie wykorzystywane hasło, że publiczne pieniądze są przejadane przez piłkarzy. Mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że ani jedna złotówka środków publicznych nie jest wydawana na pensje pierwszej drużyny. Struktura naszego budżetu składa się także ze środków, które klub sam generuje.
Ile rocznie klub dostaje od miasta i na co w takim razie te pieniądze są przeznaczane?
Środki z Gminy Wrocław oraz podmiotów mu podległych, które przy pomocy Śląska się reklamują, to około 30% naszego budżetu. Pozostałe środki pochodzą z wpływów od prywatnych sponsorów, transferów z klubu, środków od ekstraklasy m.in. za prawa telewizyjne, sprzedaży gadżetów oraz z tzw. “dnia meczowego”, czyli sprzedanych biletów i innych wpływów związanych z obecnością kibiców na stadionie.
Fakt, że to Gmina Wrocław jest właścicielem Śląska daje oczywiście poczucie stabilności i bezpieczeństwa oraz jest bardzo ważnym elementem, który ma duży wpływ na nasz budżet i bieżące funkcjonowanie, ale środki od miasta przeznaczamy przede wszystkim na cele związane z ogólnie rozumianym krzewieniem kultury fizycznej, rozwojem dzieci i młodzieży. Chcemy też eliminować z tego sportu wykluczenie kobiet - jeszcze jakiś czas temu gra kobiet w piłkę była w Polsce czymś egzotycznym, a my jesteśmy pierwszym ekstraklasowym klubem, który w swoich szeregach stworzył drużynę kobiet. M.in. na to idą środki z miasta.
Śląsk co roku dostaje 13 milionów z miasta w formie podwyższenia kapitału spółki, do tego ile milionów wpływa od takich podmiotów jak wrocławskie zoo, aquapark czy wodociągi?
To jest kilka milionów rocznie, otrzymywanych w ramach umów sponsorskich czy promocyjnych. Uważam za mocno niesprawiedliwe ostatnio bardzo krytyczne głosy dotyczące naszej współpracy z zoo. Dlaczego łódzkie czy poznańskie zoo mogą się reklamować na billboardach w naszym mieście, a my nie możemy reklamować wrocławskiego zoo? Jeśli spojrzymy na to szerzej - to te i inne spółki reklamują się na wszystkich dużych widowiskach sportowych we Wrocławiu, bo sport – dzięki olbrzymim zasięgom i emocjom, które generuje – jest po prostu świetną platformą promocyjną.
Najwięcej kontrowersji wzbudza fakt, że zdaniem opinii publicznej pieniądze z takiego zoo są przeznaczane na słabych piłkarzy. Jeśli Śląsk otrzymuje łącznie od miasta i miejskich spółek około 16 mln złotych, to co się faktycznie dzieje z tymi pieniędzmi?
Zacznę od tego, że funkcjonowanie klubu to nie tylko opłacanie zawodników i zawodniczek oraz ich trenerów. Prowadzenie sekcji kobiet - nie tylko tej ekstraligowej, ale też grup młodzieżowych – to obecnie koszt około 2 milionów złotych rocznie. Drużyna rezerw, która funkcjonuje w II lidze, czyli na poziomie centralnym, to około 3 milionów złotych. Wynajęcie obiektów sportowych na terenie całego Wrocławia to około 4-5 milionów złotych rocznie. Funkcjonowanie Akademii, w której trenuje młodzież, to kolejne kilka milionów. Mamy sporo drużyn na poziomie centralnym - ich transport, wyżywienie, suplementacja, noclegi też sporo kosztują. Jak to wszystko się zsumuje, otrzymujemy właśnie mniej więcej całą kwotę, która wpływa do nas od Gminy Wrocław i podległych jej spółek. Powtórzę więc - nie wydajemy z tych pieniędzy ani złotówki na wynagrodzenia zawodników z ekstraklasy.
Finanse klubu byłyby w lepszej kondycji, gdyby nie ciągle utrzymywani Jacek Magiera, Piotr Tworek i Krzysztof Mączyński. Te trzy osoby to wyrzuty sumienia klubu?
Nie nazwałbym ich wyrzutami sumienia. Pamiętajmy, że Krzysztof Mączyński i Jacek Magiera mieli również duży wpływ na najlepsze wyniki Śląska Wrocław w ostatnich latach, nie chciałbym ich wiązać tylko z porażkami.
Ale to musi w klubie boleć, że trzeba te osoby utrzymywać. Niestety to skutek waszych decyzji.
Tak, to boli. Żyjemy w świecie, w którym gwarantowane są kontrakty długoterminowe, w ramach obowiązujących przepisów PZPN i FIFA. Jeśli kogoś zatrudniamy, czasami musimy ponieść tego konsekwencje, pomimo tego, że jakość wykonywanej przez te osoby pracy jest dla nas niezadowalająca. Musimy ponosić konsekwencje naszych decyzji, które w dłuższej perspektywie nie zawsze się sprawdzają. Sport jest naznaczony takim ryzykiem przy decyzjach kadrowych.
Oprócz wspomnianych szkoleniowców - Śląsk musi ciągle płacić sztabom, który był zatrudniony wraz z nimi?
Tylko dwóm asystentem trenera Jacka Magiery. Część osób pracuje nadal w Śląsku, tylko w innym charakterze, z częścią też udało nam się porozumieć.
Co formalnie musi stać, żeby te osoby zeszły z listy płac?
Są trzy wyjścia - rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, podjęcie pracy w innym klubie lub po prostu wygaśnięcie kontraktów, co nastąpi po zakończeniu tego sezonu.
To musi być praca w charakterze szkoleniowca, czy np. objęcie przez trenera Magierę funkcji dyrektora akademii Rakowa Częstochowa czy Legii Warszawa też oznaczałoby zakończenie umowy ze Śląskiem?
Tak, ponieważ taka praca uniemożliwiłaby realizowanie umowy ze Śląskiem.
Mączyński jest na liście płac, ale w rezerwach, do których został zesłany, nie siedzi nawet na ławce w rezerwach. Czemu?
Krzysiek jest członkiem drugiej drużyny i normalnie z nią trenuje. Przyszedł taki moment w jego karierze, że nie był w stanie poddać swojego organizmu takiej intensywności jak wcześniej - mam na myśli odnowę biologiczną czy rehabilitację. Zauważyliśmy u niego kłopoty z regeneracją. Uznaliśmy, że musimy podjąć tę trudną decyzję i odsunąć go od pierwszej drużyny. Jest do dyspozycji rezerw, brak Krzyśka w kadrze meczowej to decyzja wyłącznie trenera Wołczka. Nie ma żadnej instrukcji ze strony zarządu, że Krzysiek ma być pomijany.
A co z młodszymi zawodnikami w rezerwach - są czasami naciski ze strony zarządu czy dyrektorów, by trener wystawiał konkretnych piłkarzy, bo widzicie w nich potencjał na przyszłość i nawet jak obecnie są słabsi od starszych kolegów, to mają grać?
Jest to czasami przedmiotem ożywionych dyskusji między trenerami a członkami pionu sportowego - mam tu na myśli stojącego na czele Akademii Krzysztofa Paluszka i Dariusza Sztylkę, dyrektora sportowego. Druga drużyna jest szczytem tej piramidy w naszej Akademii i chcemy, by najbardziej utalentowani piłkarze mieli w niej miejsce.
Sporo kibiców poprosiło, żebym zapytał pana, jak wygląda w Śląsku skauting i czy możemy się spodziewać jego rozwoju, bo to mogłoby się przyczynić do mniejszej ilości transferowych pomyłek.
Musielibyśmy najpierw ustalić, co to znaczy pomyłka transferowa. Zarządzanie zasobami ludzkimi jest o tyle trudne, że okazuje się często, że dany zawodnik potrafi funkcjonować tylko w danym otoczeniu i nie da się tego w stu procentach sprawdzić wcześniej.
Na przykład Fabian Piasecki.
Tak. Można też podać przykład Mateusza Praszelika. Mateusz był niechciany w Legii, a u nas świetnie się odnalazł się i ruszył w świat. Ocena transferów jest bardzo subiektywna, wiele czynników na to wpływa. Gdyby to było takie proste, że wystarczy tylko przeanalizować dziesiątki danych i raportów, to ta praca rzeczywiście byłaby bardzo prosta. Niestety tak nie jest, co widać też w dużych klubach zagranicznych, które też często mylą się prz transferach, a przecież ich sieci skautingowe są bardzo mocno rozwinięte.
W Śląsku obecnie mamy dwie osoby odpowiedzialne za skauting do pierwszego zespołu, a w strukturach młodzieżowych i kobiet następne trzy, które w różnej formie współpracują ze Śląskiem.
Coś, co w ostatnich latach zadziało się w świecie sportu, czyli rozwój oprogramowania komputerowego, dostępności głębokich analiz statystycznych i materiałów wideo, spowodowało, że nawet w tych topowych klubach dzisiaj nie ma już tak dużego zapotrzebowania na skautów.
Jak w takim razie wygląda proces transferowy w Śląsku?
Przyjęliśmy standardową metodę dobierania kandydatów do gry. W pierwszej kolejności zapotrzebowanie na zawodników na poszczególnych pozycje zgłaszają trenerzy drużyn wraz z dyrektorem sportowym. Wspólnie odpowiadamy sobie na pytanie, czy transfer na daną pozycję jest nam potrzebny. Jeśli uznamy, że tak, określamy poszukiwane cechy u takiego piłkarza. Dział skautingu wyszukuje na całym rynku transferowym tego typu kandydatów. Gdy grupa zawodników zawęża się do kilku, wchodzimy w końcową fazę analizy, m.in. oglądamy takiego kandydata na żywo. Uważam, że na dziś jest to optymalny proces – oceniam to na podstawie stosunku nakładu pracy i pieniędzy do efektów.
Ocena tych działań przez pryzmat 2022 roku oczywiście nie jest optymistyczna, ale, co ważne, dokładnie tak samo funkcjonowaliśmy wcześniej i dawało to o wiele lepsze efekty. To oznacza, że potencjał w naszym procesie transferowym jest dużo większy niż ostatnio to widzieliśmy.
Czy to prawda, że piłkarze zostali poinformowani, że do końca roku nie będą otrzymywali pełnych pensji?
Odpowiedź na to pytanie ma kilka wątków. Na dzisiaj wszystkie wynagrodzenia zostały wszystkim wypłacone w całości. Mieliśmy dwutygodniowe przesunięcie, ale zostało to już uregulowane.
Rzeczywiście zawodnicy i sztab szkoleniowy zostali poinformowani, że pod koniec tego roku mogą pojawić się opóźnienia w wypłatach. Dlatego też, aby zachować ciągłość płatności, będziemy dwie ostatnie w tym roku pensje wypłacać mniej więcej w wysokości 50%. Oczywiście dotyczy to tylko zawodników najlepiej zarabiających. Młodzi piłkarze mogą czuć się absolutnie spokojni.
Śląsk Wrocław jest klubem działającym na rynku komercyjnym i wszelkie zawirowania finansowe, które są w naszym kraju czy na świecie, dotyczą również nas, nie uciekniemy od tego. Kiedy połączymy to z dużym zawodem, jakim zakończył się poprzedni sezon, to niestety odbija się to również w naszym budżecie. Chcąc zapewnić płynność finansową, musieliśmy dokonać pewnych oszczędności.
Dotyczyć to będzie dwóch wypłat?
Maksymalnie dwóch i to w okresie, w którym ekstraklasa już nie będzie grać, a więc będziemy pozbawieni wpływów z dnia meczowego.
Kiedy te zaległe środki zostaną wypłacone?
Myślę, że wraz z początkiem nowego roku - kiedy ruszą rozgrywki i pojawią się nowe wpływy na naszym koncie. Zależy to też od tego, czy pojawią się jakieś transfery wychodzące z klubu. Chciałbym podkreślić - nie jesteśmy jeszcze pewni, czy taka sytuacja będzie miała miejsce, ale chcieliśmy poinformować o takiej ewentualności zawodników jak najszybciej, by ewentualnie byli w jakimś sensie na to przygotowani. Uważam, że jest to po prostu fair.