Djurdjević: Wiele osób miało do mnie pretensje o moje słowa z Kalisza (WYWIAD)
26.03.2025 (06:00) | Marcin Sapuń
fot.: Paweł Kot
Do meczu z Lechem Poznań pozostało już tylko kilka dni, a my w trakcie przerwy reprezentacyjnej porozmawialiśmy z Ivanem Djurdjeviciem, który łączy oba kluby. Jak wyglądała jego ostatnia praca na Łotwie? Co jego zdaniem nie poszło w Śląsku? Jak zapatruje się na rywalizację wrocławian z Kolejorzem? Zapraszamy do lektury.
Nie mogę zacząć od innego pytania niż te, co u pana obecnie słychać?
Pół roku spędziłem na Łotwie, pracując tam jako dyrektor sportowy, ale bardziej taki menadżer. Dostaliśmy zaproszeni do Lipawy, która w sierpniu zajmowała miejsce w dolnej części tabeli, by uratować klub przed spadkiem. Byłem tam od lipca do grudnia, wykonaliśmy dobrą pracę, ale z racji odległości od rodziny, zdecydowałem się odejść i wrócić do domu.
Pełnił pan rolę dyrektora, ale był też widziany przy linii bocznej jak trener.
Tak, byliśmy cały czas i braliśmy aktywny udział w treningach oraz meczach, gdy była taka potrzeba. Zespół był w kryzysie, więc musieliśmy wykonać tam większą robotę i ostatecznie jestem z niej zadowolony.
Co skłoniło pana do pracy w Lipawie?
Od mojego zwolnienia ze Śląska minął wtedy ponad rok i też byłem ciekawy, jak ta praca wygląda w innym kraju. W Polsce jesteśmy jako trenerzy trochę zaszufladkowani. Chciałem mieć białą kartę i po prostu spróbować swoich sił w nowym miejscu i też w nowej roli. Byłem bardzo otwarty na nowe doświadczenia i z perspektywy czasu, dobrze, że tak zrobiliśmy.
The new FK Liepāja Director of Football Ivan Djurdjevic was also on the bench today and was seen multiple times giving instructions to the players from the sideline. https://t.co/BlEE9jiOVb pic.twitter.com/6IxGYJaqcf
— Baltic Football News (@Balticfootynews) August 10, 2024
A jak wygląda praca na Łotwie?
Może nie jesteśmy świadomi, ale FK Lipawa to klub, który jest przy samym Morzu Bałtyckim i warunki do pracy mają naprawdę niesamowite i śmiało, można porównać je do tych z Ekstraklasy. Jest to też klub, który regularnie występuje w europejskich pucharach i w 2012 roku grał też przeciwko Legii Warszawa (jako Metalurgs Lipawa, przyp. red.). Powtórzę jeszcze raz, że praca na Łotwie była dla nas fajnym wyzwaniem, a co do rozwoju klubów w tym kraju, kibice Śląska mogli się o tym sami przekonać, oglądając dwumecz z Rygą.
Czy między zwolnieniem ze Śląska a pracą na Łotwie, miał pan jakieś propozycje z innych klubów?
Tak, było kilka ofert, ale ze względu na odległość od mojej rodziny, nie był to jeszcze czas, żebym mógł je przyjąć. Mam dzieci, które potrzebowały większej uwagi, kontroli, a na pracę przyszedłby czas.
Przejdźmy teraz do pana kadencji w Śląsku Wrocław. Co pana zdaniem nie wyszło, że nie udało się przepracować całego sezonu?
Myślę, że przede wszystkim wyniki. Złapaliśmy serię meczów bez zwycięstwa, która nie była obiecująca. Natomiast cały obraz zespołu i klubu to nie tylko praca zawodników, trenerów, tylko wszystkich i myślę, że to dziś też pokazuje, że Śląsk jest niestabilny pod kątem zarządzania i wyników. Jest takie jedno zdanie bardzo doświadczonego dyrektora sportowego, który mówił, że z ligi nie spada zespół oraz trenerzy, tylko struktura.
Mieliśmy bardzo trudną sytuację w kadrze i to już w momencie, gdy objąłem zespół. Wiemy, jak zakończył się ten poprzedni sezon, gdy udało się utrzymać po tym, jak Wisła Kraków przegrała swój mecz, a rok później słabą końcówkę miała Wisła Płock. W żadnym z tych sezonów klub się sam nie uratował, tylko jego uratowano i tu też było dużo szczęścia. W grudniu założyliśmy cel, by się utrzymać. Wiedzieliśmy, jaką dysponujemy kadrą i to, że jako jedyny zespół nie wykonaliśmy zimą praktycznie żadnego transferu. Jesienią mieliśmy szczęście, że omijały nas kontuzje, ale już w kolejnej rundzie mieliśmy kilka problemów, np. z Janasikiem, Nahuelem. Wiem, że nie poszło nam pod koniec, ale to był bardzo podobny sezon do tego poprzedniego. To był trudny okres dla nasz wszystkich, ale całe szczęście, że Śląsk pozostał w Ekstraklasie.
Mówi pan o kadrze, transferach. Ja pamiętam taką pana bezradność, gdy ten temat był wałkowany na konferencjach prasowych i mówił pan, że po prostu nie ma funduszy na wzmocnienia. Pan też tak to odczuwał?
Tak i obrywają wtedy zawodnicy oraz sztab szkoleniowy. My wiedzieliśmy, że będzie trudno. Rok później sytuacja się zmieniła i do Wrocławia przyszli m.in. Aleks Petkow, czy Peter Pokorny. Dodatkowo Erik Exposito dojrzał do roli lidera. Pamiętam, jak z nim rozmawiałem, wtedy jeszcze nie czuł się, by zostać kapitanem, natomiast jak było widać, w sezonie 2023/24 zrozumiał, że to on musi wziąć na swoje plecy ciężar tej opaski. Teraz już tych liderów nie ma, tzn. Erika, Olsena, Nahuela i widzimy, jak kadra mocno się zmieniła i teraz Śląsk odczuwa tego skutki. Tak naprawdę klub może kupić liderów, albo ich wychować i faktycznie w poprzednim sezonie w drużynie było już kilka mocnych charakterów i tym samym zespół był mocniejszy, nie ujmując pracy wykonanej przez trenera Magierę oraz sztab szkoleniowy.
Jak pan przyjął informację o zwolnieniu w kwietniu 2023 roku?
Nikt nie lubi być zwalniany, ale taka jest rzeczywistość szkoleniowców. Niektórzy mówią, że dopiero po trzecim, czy czwartym zwolnieniu, można dopiero powiedzieć, że ktoś jest trenerem. To jest urok tego zawodu i wiadomo, że nie jest to nic ciekawego, gdy klub zwalnia trenera. Natomiast dla mnie najważniejsze jest to, co się zostawia w danym momencie i myślę, że można powiedzieć, że to nie była łatwa sytuacja, w której Śląsk się znalazł i dla wielu piłkarzy było to kolejne takie przeżycie z racji tego, że budżet nie był planowany jak potrzeba - na przyszłość, a nie rzeczywistość.
Mówił już pan o braku stabilizacji. Z czego on wynika?
Myślę, że może ze zbyt dużych oczekiwań jak na rzeczywistość. Ja widzę to tak, że teraz wszyscy mówią, że grają o mistrzostwo i najwyższe cele, a rzadko ktoś powie, że w danym roku gra o środek tabeli, zbudowania odpowiedniej struktury w zarządzaniu i hierarchii w zespole, złapanie pewnej stabilizacji która by pozwoliła na osiągania wyników na dłuższy czas. Nie możemy powiedzieć, że gramy o europejskie puchary, gdy latem sprzedajemy ważnych zawodników i sprowadzamy np. 10 nowych. Nie jest powiedziane też, że piłkarz, który dobrze grał w danym klubie, po transferze będzie w tej samej formie. Ważny jest proces i takie coś możemy zobaczyć w Rakowie Częstochowa, czy GKS-ie Katowice, gdzie nie liczy się czas, tylko tworzą się struktury, buduje się drużyna. Wtedy łatwiej jest pracować. Kiedy nie ma struktury i stabilizacji, wtedy jest dużo przypadków. Zakładanie rzeczywistych celów jest bardzo ważne.
Niektórym klubom brakuje chyba też cierpliwości.
Szczerze mówiąc, gdyby Śląsk zostawił Jacka Magierę na dwa, trzy lata, może nie potrzebowałby zmian. Nie rozumiem tego, że jakiś klub zatrudnia trenera, wykonuje później ruchy i ta nowa osoba potrzebuje czasu, by poznać zawodników i poukładać zespół po swojemu. To nie jest łatwe, dlatego widzimy, że pomimo tego, że przez Śląsk przewinął się Jacek Magiera, Piotr Tworek i ja, wynik był praktycznie taki sam. Może trzeba było zostawić wówczas trenera Magierę na stanowisku i byłyby mniejsze koszty dla wszystkich - klubu, miasta i piłkarzy.
A jak układała się panu współpraca z dyrektorem sportowym Dariuszem Sztylką i prezesem Piotrem Waśniewskim?
Dobrze. Nie było żadnych problemów, działaliśmy w tych warunkach, co były, można powiedzieć, że takich budżetowych oparach. W tym momencie, gdy przyjechaliśmy do klubu, było 38 zawodników, w tym wiele młodych i wielu z nich się rozmyło. Współpraca z dyrektorem sportowym układała się bardzo dobrze. Wiedzieliśmy, na kogo nas stać. Zimą potrzebowaliśmy zawodników, ale jasno było powiedziane, że miasto nie dorzuci żadnych pieniędzy i tak naprawdę jedyną opcją był transfer wychodzący, by te fundusze znaleźć. Jak wiemy, tak się nie stało i graliśmy w takim składzie do końca. Sądzę, że mieliśmy gorszą kadrę niż w jeszcze poprzednim sezonie 2021/22, co mi potwierdził Darek Sztylka na obozie w Turcji, że w tym momencie to najsłabsza kadra Śląska od lat. Najważniejsze w tym wszystkim było to, że Śląskowi udało się zostać w Ekstraklasie.
Jak duży miał pan wpływ na letnie transfery w Śląsku? Czy któryś z piłkarzy był pana pomysłem?
Miałem ograniczony wpływ. Michał Rzuchowski był pierwszy, z Rafałem Leszczyńskim nie było łatwo, ale przekonaliśmy zarząd, że warto. Nahuela dosyć długo namawiałem, uświadomiłem go, że potrzebuje zmiany, że w Hiszpanii już wszystko spróbował. Resztę zespołu zastałem od poprzedników.
Z czego jest pan zadowolony z pracy w Śląsku Wrocław?
Na pewno z tego, że jak na taką kadrę udało się nam długo pracować. Wynik, który osiągnęliśmy jesienią, w tym awans do ćwierćfinału Pucharu Polski. Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że to taki mały sukces, chociaż ten mecz w Kaliszu nam nie wyszedł. Jestem zadowolony, że nie było żadnych konfliktów z zawodnikami, kilku z nich udało się nam odbudować i zostawić zespół z taką liczbą punktów, która pozwalała wierzyć, że pod koniec sezonu uda się utrzymać. Zostawiliśmy po sobie dużo nowych więzi z ludźmi, z którymi pracowaliśmy. Nie rozeszliśmy się w nieprzyjaznej atmosferze, wiedzieliśmy, że jeśli chcemy zostać w lidze, musimy trzymać się razem.
Udało się nam pokazać Karola Borysa, który zagrał w Ekstraklasie od pierwszej minuty, gwiazdą został John Yeboah, był też Piotr Samiec-Talar, który wystrzelił z formą w poprzednim sezonie. Właśnie takich piłkarzy potrzeba w Śląsku, wychowanków, którym zależy na dobru klubu. Nie może też być tak, że ci zawodnicy co chwilę się zmieniają. Tak na przykład jak w zespole był Mariusz Pawelec oraz Piotr Celeban to pewne wartości Śląska były klarowne, teraz tego już nie ma.
A widzi pan jakieś błędy, które zostały popełnione?
Zawsze są jakieś błędy i rzeczy, które można było zrobić lepiej. Wydaje mi się, że brakowało nam energii pod koniec kadencji. Nie byliśmy w stanie złapać jakieś pozytywnej serii, dużo było takiej gry w kratkę.
Czy uważa pan, że jest zbyt łagodnym trenerem? Takie głosy dało się usłyszeć.
To są różne opinie. Ja wiem, jaki jestem i to, że budowa liderów i branie odpowiedzialności na boisku jest bardzo ważne. Trzeba było też dostosować się pewnej rzeczywistości, również finansowej, której na początku pracy nie byłem świadomy i dopiero po pewnym czasie pracy, sobie to wszystko uświadomiliśmy i to też warunkowało zachowanie sztabu.
Trzeba w dzisiejszych czasach dać piłkarzom trochę swobody, by te decyzje podejmowali. Byliśmy też w bardzo delikatnym momencie, by niektóre rzeczy ruszać za mocno. Może to był błąd, ale stosowaliśmy różne metody i wydawało mi się wtedy, że to odpowiedni sposób prowadzenia zespołu. Wzięliśmy drużynę w ciężkim okresie i po tym pierwszym roku była ona delikatna, mieliśmy też dużo młodych graczy. Starałem się wspierać zespół, był też okres, gdy piłkarze nie otrzymali na czas pensji. Wydawało mi się, że bycie razem z zawodnikami w tak trudnej sytuacji to właściwe podejście.
Natomiast podczas konferencji czasami nie gryzł się pan w język i potrafił powiedzieć trochę ostrzej, jak po porażce w Kaliszu. Ta obsrana zbroja została zapamiętana na długo.
Wiele osób miało do mnie o to pretensje, że nie powinienem się tak wypowiadać.
Ale ktoś z klubu miał o to do pana pretensje?
Nie, tak ogólnie. To był taki moment i mecz, że trzeba było użyć takich słów. Były one takim moim podsumowaniem spotkania w naszym wykonaniu. Nie chciałem krążyć i szukać innych wyrazów, tylko powiedzieć wprost, bo czasami tak trzeba.
Żadnych konsekwencji pan nie poniósł w związku z tymi słowami? Nie było żadnej rozmowy na przykład z prezesem Waśniewskim?
Nie, konsekwencje to były na boisku. Nie było na to czasu, bo musieliśmy zaraz szybko jechać na mecz z Cracovią i chcieliśmy wygrać, ale się nie udało.
Ivan Djurdjević na konferencji prasowej po meczu #KKSŚLĄ mówi o obsraniu zbroi i wstydzie roku. pic.twitter.com/6IcvFpM9nj
— Filip Macuda (@f_macuda) March 1, 2023
Pana zdaniem, porażka z KKS-em Kalisz była takim kluczowym momentem w dalszej części sezonu. Czy w zespole wtedy coś pękło? Od niego Śląsk nie wygrał już meczu pod pana wodzą.
Ten mecz z Cracovią to chyba był taki ostatni nasz występ, którzy pozytywnie wspominam. Później były spotkania z Piastem, Stalą Mielec, gdzie szybko objęliśmy prowadzenie, ale je straciliśmy po rzucie rożnym, którego nie powinno być. Mieliśmy wtedy też jeszcze jakieś sytuacje, ale nie udało się wygrać. Wtedy byliśmy już w dołku i ciężko było się nam podnieść.
Podczas pana pracy krążyły plotki, że nie był pan za bardzo zwolennikiem takiej radości w szatni po meczach. Czy to prawda i czy może zabraniał pan tego później swoim piłkarzom?
Nie, trochę przesadzone to pytanie, radości nie zabraniałem, ale ona była trochę zbyt mocna, taka wręcz euforyczna powiedziałbym. Pamiętam mecz domowy z Pogonią Szczecin, to dla mnie to było, jakbyśmy jakieś trofeum wygrali. Rozumiem, że to była pierwsza wygrana u siebie od kilku miesięcy i jest to coś naturalnego. Mówienie, że czegoś zabraniałem, jest dużą przesadą. Z jednej strony są głosy, że jestem zbyt łagodny, a tu opinie, że czegoś zabraniam. Radość musi być, ale uważam, że też umiarkowana w zależności od sytuacji. Tak samo w drugą stronę, gdy drużyna przegrywa mecz, nie jest to koniec świata i nie można się zamknąć w sobie. Chciałem w tym wszystkim jakiegoś rozsądku i normalnych emocji.
A czy Śląsk Wrocław za pana kadencji był dobrze przygotowany fizycznie? Były o to pewne zarzuty?
To jest najprostszy argument, który można poddać w piłce nożnej kiedy następuje kryzys. W tamtym momencie mieliśmy wiele innych problemów: ospa Olsena, złamane palce Erika, uraz Nahuela oraz Janasika.
Przejdźmy do obecnego sezonu. Gdzie widzi pan przyczyny, że Ślask z drużyny wicemistrzowskiej stał się ostatnią w tabeli?
Nie ma na to mocnych. Jeśli odejdą liderzy i w ich miejsce przyjdzie duża liczba innych zawodników, mogą pojawić się problemy. Wtedy bardzo ciężko jest to wszystko na nowo poukładać. Jeśli zespół jest mocno zbudowany, nie rozsypie się tak szybko. Natomiast jeśli wyciągnięci zostaną kluczowi zawodnicy, liderzy, brakuje wtedy tej jakości i zmniejsza się odwaga, pewność siebie, zaangażowanie. W cyklu 5 lat Śląska, można zobaczyć rok gry w europejskich, 2 lata walki o utrzymanie, wicemistrzostwo i kolejny rok walki o przeżycie, w tym zmiany wielu zawodników, co skutkuje brakiem stabilizacji.
Podajmy jako przykład sytuację, gdy do klubu dołącza ponad 10 nowych zawodników, którzy dopiero uczą się rzeczywistości w nowym środowisku, a nie ma im kto tego pokazać, wtedy drużyna jest zagubiona. Teraz mamy tak, że zespoły z dołu tabeli nie punktują za bardzo i jest to szansa dla Śląska. Ostatni mecz ze Stalą Mielec pokazał, że piłkarze wciąż wierzą, więc wszystko jest jeszcze możliwe i realne. Natomiast widzimy, ile czasu potrzeba, by zespół zaczął grać i wygrywać.
Terminarz Śląska Wrocław do końca sezonu na pewno łatwy nie będzie, bo czekają jeszcze mecze z Rakowem, Lechem, czy Jagiellonią. Panu udawało się wygrywać, albo chociaż nie przegrywać z tymi ekipami z górnej części tabeli.
Myślę, że pod kątem mentalnym zawodnikom właśnie łatwiej jest grać z tymi silniejszymi zespołami, ponieważ nie mają nic do stracenia. Większa presja jest na przykład po stronie Lecha Poznań i to jest pewna szansa dla Śląska. Widzieliśmy już w meczu z Pogonią, że wrocławianie są w stanie dobrze zagrać i urwać punkty. Myślę, że to najbliższe spotkanie może być bardzo ciekawe.
Będzie pan na trybunach?
Możliwe, że wpadnę. Byłem w zeszłym sezonie, gdy Śląsk pokonał Lecha 3:1, więc zobaczymy.
Na koniec, walka o mistrzostwo Polski rozstrzygnie się między Jagiellonią, Lechem a Rakowem, czy jeszcze ktoś wskoczy do tej trójki?
Myślę, że nie. Tylko te trzy zespoły i wskazuje na to układ tabeli i liczba punktów. Myślę, że walka o tytuł będzie się toczyć do samego końca.